Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie dzięki TOBIE!
Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i zarażać pasją.
Gdybym miał odpowiedzieć na to pytanie jak najkrócej to bym powiedział „bo Challenge”. Jednak nie kazałbym Wam klikać w ten wpis tylko po to, to by było nie fair. Dlatego postaram się możliwie rozwinąć tę wypowiedź – wbrew pozorom, ma ona kilka znaczeń.
Od mojego udziału w etapówce, w której dzielnie przemierzałem trasy w akompaniamencie zbliżającego się i oddalającego warkotu motocykla zamykającego wyścig, mijają w tym roku trzy lata. Chciałbym w tym tekście powiedzieć, o tym dlaczego warto wybrać się na Sudety MTB Challenge… problem w tym, że przed moim udziałem wiele osób, które pytałem o ten wyścig, mówiło mi różne jego zalety, ale koniec końców miałem zupełnie odmienne odczucia. Oczywiście nadal pozytywne, ale jednak inne. Podobnie może być teraz, mogę napisać wiele rzeczy, jednak dla każdego start w takiej imprezie może mieć zupełnie inne znaczenie. Postaram się to rozbić na kilka sekcji i powiedzieć co z mojego punktu widzenia może nakręcić na to, by zameldować się na starcie 22 lipca.
Sport
Wyścig etapowy MTB to moim zdaniem impreza z pogranicza dwóch dziedzin – sport i adventure. Nie chciałbym tu ranić niczyich ambicji sportowych, ale jednak dla większości stawki, to zawsze bardziej adventure niż sport. Jednak jeśli na starcie stają topowi zawodnicy, zaprawieni w wyścigach etapowych, to sportowe wrażenia są murowane, małe różnice czasowe, ataki od startu, pościgi. Tak, zdecydowanie to można zobaczyć podczas wielodniowego wyścigu, w górach. Innym dość częstym widokiem są zawodnicy bardziej profesjonalni niż Nino Schurter, którzy często z braku pokory dla trasy kończą rywalizację na jednym z pierwszych etapów. Lekcja pierwsza – żeby ukończyć wyścig, to najpierw trzeba stanąć na starcie. Lekcja druga – żeby wygrać, to najpierw trzeba dojechać do mety. Wniosek – na mecie ktoś, kto jedzie tylko by walczyć ze swoimi słabościami i zdobyć koszulkę finishera może być wyżej sklasyfikowany niż nie jeden turbo pro kozak. Tu pojawia się po raz pierwszy moja argumentacja ze wstępniaka. Sudety MTB Challenge, to prawdziwy challenge. To świetne wyzwanie, zarówno dla wprawionego zawodnika, jak i dla kogoś kto jeździ maratony i szuka wyzwania, w którym będzie mógł stawić czoła swoim słabościom.
Natura
W dobie singletracków wysypanych tłuczniem, wymuskanych band, bike parków, pumptrucków i budowania tego, co natura potrafi zrobić znacznie lepiej, Sudety nadal pozostają nieoszlifowanym diamentem. Chociaż pewnie też już niedługo, bo tras ucywilizowanych powstaje coraz więcej. Oczywiście sprzyja to ruchowi turystycznemu, ale z drugiej strony prawdziwa frajda na rowerze górskim jest wtedy, kiedy uda się pokonać coś naprawdę ciekawego. Sam jestem żywym przykładem na to, że podczas Challenge’u „odblokowałem się” do pokonania różnych trudniejszych odcinków, trudniejszych niż przed startem myślałem, że jestem w stanie pokonać. Mechanizm zadziałał dość prosto – jeden zjazd zbutowałem, drugi… trzeci, ale na kolejnych poziom frustracji wobec samego siebie powodował, że myślałem sobie „dobra tam… jadę!”. I faktycznie jechałem, koniec końców wylądowałbym w borówkach, a to wcale nie tak straszne :) Tyle w temacie technicznych i trudnych odcinków, ale to przecież nie wszystko. Challenge to także często długie podjazdy, na których jest czas na pogawędki (jeśli w towarzystwie nadal jest powietrze w płucach) lub by porozmyślać sobie nad czym tylko dusza zapragnie. Okoliczności są sprzyjające, bo widoków w Sudetach nie brakuje. Nie znamy dnia i godziny kiedy szuter i asfalt zaczną królować na tych ścieżkach, dlatego lepiej korzystać póki to możliwe… a naprawdę może być to jeden z ostatnich dzwonków.
Społeczność
To jeden z argumentów, które przytaczam kiedy tylko mogę. Grupa ludzi startująca w wyścigach etapowych, to grupa której nie sposób nazywać uczestnikami… to jest prawdziwa społeczność. Jeden jedzie szybciej, drugi wolniej, ale na koniec dnia WSZYSCY mierzyli się z tymi samymi trudnościami. Oczywiście, jest podium, kategorie, medale… ale każdą etapówkę kończy wspólne zdjęcie w koszulkach „finisher”. Wymiana doświadczeń, podpowiedzi, porady, wspólne serwisowanie rowerów przed kolejnym etapem. Może uderzam tu w wysokie tony, ale przebywanie właśnie z tymi ludźmi daje chyba największą (zaraz po trasie) frajdę z uczestnictwa w wyścigu etapowym.
Progres
Generalnie jeżdżąc na rowerze górskim fajnie jest rozwijać swoje umiejętności. Stawianie sobie poprzeczki coraz wyżej, podczas obcowania z dwoma kółkami wydaje się naturalnym procesem. Jazda w górach momentalnie przyspiesza rozwój, niezależnie od poziomu jaki reprezentujesz. Nawet jeśli jesteś tam kilka dni, to nagle po powrocie na niziny okazuje się, że wszystko wydaje się jakieś znacznie prostsze. To może zabrzmieć trochę banalnie, ale wszystko wydaje się prostsze, nie tylko w kontekście jazdy na rowerze. Dałem sobie radę z górami, to nie dam sobie rady z tym klientem? Dałem sobie radę z górami, a pokona mnie kolokwium? Góry to Twój naturalny ekosystem, warto tam się pojawić od czasu do czasu by pozytywnie nastroić się do wyzwań dnia codziennego.
I już tylko słowo na koniec
Wrócę na ten wyścig na pewno. Podejrzewam, że nie stanie się to jeszcze w tym roku, potrzebuję jeszcze trochę „zgłodnieć”. Niedawna wizyta w tamtych rejonach jasno mi pokazała, że to jest najlepsze dla mnie miejsce do jeżdżenia rower, nawet jeśli nie każdy zjazd pokonuje „w siodle”. Sudety wzywają, a ich głos słyszę coraz bardziej doniośle. Do zobaczenia na szlaku granicznym!
COMMENTS