Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie dzięki TOBIE!
Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i zarażać pasją.
W niedzielę wystartowałam w bytowskim maratonie na dystansie 60 km. Dopiero co wyleczyłam się z kontuzji nadgarstka – przez 1,5 tygodnia walczyłam z zapaleniem stawu sródnadgarstkowego, więc moje treningi były na chwilę wstrzymane. Dwa wcześniejsze weekendy również bez ścigania, choć w planach było zachowanie ciągłości.
Do Bytowa pojechałam już z bojowym i pozytywnym nastawieniem. Byłam ciekawa na ile nie wypadłam z formy. To mój debiut na imprezie memoriałowej Marka Cichosza. Nie znałam trasy, zatem pierwsze trzydziesto-kilometrowe okrążenie przejechałam troszeczkę poznając trasę. Ta była niesamowicie szybka. Z tego miejsca żałuję, ze nie podjęłam dłuższej współpracy z męskim peletonem. Ci od startu wrzucili wysoki bieg. Ja rozkręciłam się ciut później. Wysoka temperatura powietrza mobilizowała do regularnego nawadniania, aby się nie odwodnić.
Na trasie kilka razy złapałam kilkuosobowy, męski pociąg, co zawsze dawało mi dużo motywacji i drugiego życia. Po pierwszym okrążeniu spotkał mnie ciepły informacyjny doping ze strony kibiców oraz garść superlatywów, że jestem pierwszą kobietą. Drugą pętlę niestety przejechałam wolniej. Przerwa od treningów dała się we znaki. Najzwyczajniej na chwilę mniej odcięło. Ściana. Dość szybko. Byłam w szoku, ale tutaj kłania się też przyjmowanie w tamtym okresie antybiotyku. Ups ;)
Pewnie i z uśmiechem melduję się na mecie przyklepując kolejne w tym sezonie zwycięstwo. Passa trwa i niech tak zostanie. Bytów, melduję się tam za rok na pewno!
Niedługo, już niedługo seria imprez na południu Polski. Tam się zacznie prawdziwa walka i rywalizacja od strzału sygnalizującego start.
COMMENTS