Hej! #mtbxcpl jest na Google News - kliknij tu i bądź na bieżąco z tym, co słychać w kolarstwie!
REKLAMA
To zwycięstwo jest dla mnie bardzo cenne, ale żeby wyjaśnić dlaczego muszę się cofnąć do… oj nie jestem pewny – chyba 2009, a może 2010 roku. Jakoś od tamtych lat byłem w stanie już, choć do rozjazdu, jechać w okolicach czołówki. Każdego roku więc stawałem na starcie i mówiłem sobie – może tym razem, kiedyś muszę tu wygrać. To w końcu wyścig u mnie, pochodzę i mieszkam we Wrocławiu. Każdy wie jak to miło zwyciężyć “u siebie”. Najbliżej celu byłem w 2012 roku – kończąc wówczas 2 OPEN. Ostatecznie miejscem startu nie jest już Wrocław, a Miękinia, ale historycznie rzecz ujmując, to wciąż “wrocławska edycja Bikemaratonu”. Każdego roku więc chciałem tak bardzo, że nigdy mi się to nie udało.
W kolarstwie jednak zwycięstwa przychodzą z reguły z zaskoczenia. Tak było i tego roku. Ogólnie nie jest on dla mnie wzorem “dobrego przygotowania się” się do sezonu. Jeżdżę ostatnio najmniej od wielu lat, staram się wprawdzie podtrzymać intensywność, ale waty i tegoroczna nadwaga nie kłamią. Obiektywnie jestem słabszy niż kiedyś. Tym razem nie było więc żadnej presji, bo niczego specjalnego się po prostu nie spodziewałem. Oczywiście poddanie się zanim zacznie się wyścig nie jest w moim stylu, ale myślałem raczej o pierwszej piątce niż czymś “wyżej”.
Od startu jechałem jednak zgodnie z zasadami sztuki, pierwsze kilka km wysoko, ale bez wychylania się do wiatru. Amatorski peleton ubarwia grono profi z JBG2 – pomyślałem więc – niech pracują :D Chłopaki jednak mają najwyraźniej dostęp do Eurosportu i zrobili to tak jak trzeba. Szybki atak Haleja oraz Mariusza Kozaka i dwójka Gigowców już z przodu. Mi taki układ bardzo pasował. Pozostała czwórka w czerwonych trykotach w takim układzie jechała spokojnie w kołach, a ciężar pogoni (tutaj ogromny szacunek) wziął na siebie głównie Bartek Janowski. Starałem się też trochę dać od siebie, bo nie lubię “kółkarstwa”. Ale uczciwie należy oddać, że w naszym pościgowym peletoniku lokomotywą był Bartosz.
Po około 40 minutach tempo lekko spadło, a do naszej grupki dojechało jeszcze kilka osób, pewnie poniekąd dzięki Adrianowi Brzózce, który chyba ze dwa razy stawał założyć łańcuch. Cały wyścig to jednak była non stop pełna walka (przynajmniej na moim poziomie kondycji), setki zakrętów, dziesiątki podjazdów, pełno kurzu w powietrzu i sypka, przesuszona, bardzo śliska nawierzchnia. Pilnowanie by gdzieś nie zostać, pełna czujność przez 100% dystansu. Po około godzinie licznik wskazywał średnią około 31 km/h – działo się więc.
Gdzieś na 30-40 kilometrze kolarze JBG2 pokazali jaka jest różnica między nami, którzy jeżdżą dla zabawy, a zawodnikami, którzy traktują to profesjonalnie. Odskoczyli we trójkę od naszej grupy na wietrznej prostej polnej drodze… postąpili z nami jakbyśmy byli młodzikami. Nie płaczę jednak, rozumiem skąd taka różnica i w pełni ją szanuję. Zostałem z Bartkiem Oleszczukiem, Bartkiem Janowskim, Gracjanem Krzemińskim, Tomkiem Dygaczem, Potrkiem Krawczykiem i Bartkiem Huzarskim. Huzar zaraz jednak złapał jakiś patyk w przerzutkę, a Janowski też popsuł coś w zmieniarce.
Zostaliśmy więc w 5, a zwycięstwo na mega wciąż było otwarte. Na słynne “Single Cegielnia” (najcięższy technicznie około 20-minutowy fragment) wjechałem pierwszy by nikt mnie nie urwał gdzieś po drodze. Byłem już srogo umęczony, miałem w nogach ponad godzinę jazdy na średnim tętnie sporo powyżej progu mleczanowego. Jakoś przekaleczyłem technicznie te single i wyjechaliśmy na szersze drogi, ale wciąż najeżone krótkimi acz bolesnymi podjazdami. Na jednym z nich zaatakował Piotrek Krawczyk, odjechał nawet na jakieś 5-8 sekund, ja w tym momencie miałem już totalne drewno w nogach. Siłą woli jakoś dojechałem do chłopaków, ale na około 4-5 km do mety czułem się fatalnie, prawdopodobnie nie byłbym w stanie nawet wstać do finiszu. Lekkie czarowanie przed końcem pozwoliło mi nieco oczyścić mięśnie z kwasu i zaczynałem myśleć, że wygrana jest możliwa. Rozjazd i na 3 do mety lekko, ale kąśliwie przyspieszył Gracjan Krzemiński, nerwówka między napotkanymi po drodze tłumami z MINI oraz spore koleiny sprawiły, że zaczęło robić się ciężko i niebezpiecznie.
To jednak nie był jeszcze “final move”. Zjechaliśmy się szybko i ponownie w czwórkę oglądaliśmy się po sobie. Na około 800 m do mety na długi finisz zdecydował się Piotrek Krawczyk, który zresztą był tego dnia w moim odczucie w najlepszej nodze. Szybko jednak doskoczyliśmy. Poprawił Gracek, ja czekałem na kole Piotrka. Zaczęła jednak robić się dziura, metr, dwa, cztery… Przeskoczyłem więc na koło Gracjana i wyczekiwałem momentu na wyście z koła.
Było bardzo niebezpiecznie, i tu apel do orgów – o czym już zresztą osobiście im mówiłem – da się to rozwiązać inaczej. Kosztowałoby to postawienie drugiej – osobnej – mety dla mini w innym miejscu, np 1 km wcześniej, ale finisz między ludźmi slalomem przy (sprawdziłem) V-max 53 km/h to głupota. Mówię to jako rodzic dwójki dzieci, a m.in. dzieci tam wyprzedzaliśmy. Wiadomo, walka, adrenalina, więc człowiek jedzie. Ale to nie tak, fajny weekendowy relaksacyjny start może się w sekundę zamienić w tragedią. Apeluję!
Wracając do wyścigu, cóż – wszystko zagrało doskonale, lubię takie końcówki, ostra walka ramię w ramię do kreski! Cieszę się bardzo, fajnie rozpocząć sezon od zwycięstwa na tak prestiżowej imprezie.
Mikołaj Jurkowlaniec
1 OPEN MEGA Bikemaraton Miękinia
IM Motion Specialized Skoda Gall-ICM Team
Foto: Katyagasenko.com, Kasia Rokosz
COMMENTS