Hej! #mtbxcpl jest na Google News - kliknij tu i bądź na bieżąco z tym, co słychać w kolarstwie!
REKLAMA
W sobotę odbył się wyścig w Hucisku na dobrze wszystkim znanej trasie, ale o tym później. Teraz o tym co było przed… Dzień rozpocząłem o 7, niezwłocznie poczęstowałem swój żołądek przepyszną owsianką. Szybki prysznic i hyc do spakowanego dzień wcześniej samochodu. Po drodze wpadłem po PeŻeta i tak razem ruszyliśmy w drogę, navi pokazało trzy i pół godziny jazdy. Po drodze obowiązkowa kawa, tym razem padło na popularne złote łuki :) Trafiliśmy na weekendową promocję i zapłaciliśmy ZERO złotych. Jak mawia Jezior kawa za free „zawsze spoko”. Maku nie zmieniaj się!!!
Po tej miłej niespodziance, ruszyliśmy dalej i bez przeszkód dojechaliśmy w okolice Hotelu Orle Gniazdo. Chwilkę pokibicowaliśmy mastersom, troszkie jadom nie ma co. Już na parkingu PeŻet sprawnie wypakował sprzęt, mi pozostawił zrobienie kilku okrążeń na rozgrzewkę i dobór ciśnienia w szytkach. Tak też zrobiłem. Start wyszedł nadspodziewanie dobrze, szybkie wpięcie i w winkiel wchodzę jako pierwszy, obieram swoją linię i jadę. Tak sobie myślę, że w sumie to nie chcę prowadzić, mija chwila i mija mnie Bartek, który narzuca swoje mocne tempo. Wiem, że chce się od nas oderwać – na kole zostajemy razem z Kostkiem. Jedziemy już ze 3 lub 4 kółka i na tym chyba 3 lub 4 Kostkowi spada szytka. Szkoda, bo ściganie byłoby jeszcze ciekawsze.
No trudno, od tego momentu jedziemy z Bartkiem swój wyścig, raz atakuje on, raz ja. Na takich szybkich, interwałowych i siłowych trasach czuję się całkiem dobrze, więc na 3 do końca przypuszczam pierwszy atak. Czuję że jest ok, Bartek stracił kilka metrów, ale po niedługim czasie dojeżdża. Odpuszczam troszkę i za chwilę na 2 do końca ponawiam atak, znowu kilka metrów przewagi, które tak samo ciężko jest odrobić, jak i utrzymać. Finalnie wpadam pierwszy z kilku sekundową przewagą. Uwielbiam taką walkę ramie w ramię, to jest to.
Następnego dnia w Mikołowie zastały nas zgoła inne warunki, jest deszcz, jest błoto. Wiem że będzie zabawa, ale dla mnie to nie najlepiej. Za mało treningów w błocku robi swoje, za mocno wchodzę w zakręty, tym samym niepotrzebnie więcej się męczę. Większość wyścigu jadę na czwartej pozycji zaraz za Wojtkiem Ceniuchem. Na ostatniej rundzie niweluję stratę i nawet wychodzę na trzecie miejsce wypracowując drobną przewagę. Wiem, że przed ostatnią sekcją błota potrzebuję jej sporo. Niestety w błocie robię babola (chyba brak skupienia), Wojtek na kresce wypycha rower niczym Piotruś Sagan. Sędzia ma fotofinisz w oku i ostatecznie kończę czwarty.
Do domu wpadam w okolicach 22, szybkie ogarnięcie się i kimono. Jestem trup, ale za tydzień powtórka! I tak do końca stycznia…
Więcej relacji zawodników Ośka Warszawa na blogu oska.blog.
fot. Polski Związek Kolarski
COMMENTS