Hej! #mtbxcpl jest na Google News - kliknij tu i bądź na bieżąco z tym, co słychać w kolarstwie!
REKLAMA
Rower górski ma już prawie 50 lat – może to dobra pora by podsumować, to co przez te wszystkie lata osiągnęli konstruktorzy? Z jednej strony możemy powiedzieć, że rowery dziś i kiedyś różnią się totalnie: mamy kosmiczne technologie, wszystko idzie do przodu, ale czy na pewno? Czy rower jako taki naprawdę zmienił się tak mocno i kolarstwo jako dyscyplina ma wpływ na rozwój roweru?
Jakiś czas temu, podczas jednego długiego letniego wieczoru przy dobrym piwie wraz ze znajomym toczyliśmy długą rozmowę na temat tego co udało się konstruktorom osiągnąć. Padło dość ironiczne stwierdzenie, że dopiero po ponad 30 latach ktoś pomyślał: „hmmm, a może by tak tu wsadzić większe koła, w sumie powinno być łatwiej”. Czy naprawdę inżynierowie w wielkich firmach wcześniej nie wpadli na to, by spróbować zmienić tak podstawowe rzeczy? Wcześniej pomyśleli o karbonie, hydraulice, najdziwniejszych zawieszeniach, ale na większe koło nie wpadli.
Podobnie zabawnie wygląda sprawa regulowanych sztyc. Czas, który był potrzebny by powstał taki produkt też wydaje się bardzo długi, tym bardziej, że technologie były już dostępne. Potrzebny był pomysł. Czasem zastanawiam się, czy rozwój technologii w kolarstwie górskim jest bardziej podyktowany chęcią rozwijania wynalazku jakim jest rower, czy raczej producenci grają w podobną grę w jaką grał Sergiej Bubka. Lepiej pobijać rekord świata po centymetrze i kasować hajs niż pokazać jaki jest mój maks możliwości.
Wydaje mi się, że dokładnie taka sytuacja była z rowerami 29″. Kiedy w okolicach roku 2010 zaczęły wchodzić na rynek, to po prostu były to przebudowane ramy modeli 26″ skopiowane w większym rozmiarze niemal 1:1, dopiero w kolejnych latach zaczęto poprawiać geometrię, bo „okazało się”, że jednak to nie to samo i trzeba trochę rzeczy poprawić. Efekt tego był taki, że mieliśmy trochę do czynienia z takim rozwijaniem produktu i testowaniem go na żywym organizmie. Można powiedzieć, że sprzedawane były produkty, które finalnie nie były skończone, bo projekt był rozwijany.
Mam wrażenie, że w chwili obecnej podobnie dzieje się z rowerami elektrycznymi. Producenci silników cały czas je rozwijają, producenci rowerów co chwilę poprawiają ramy pod kątem ukrycia silnika, schowania baterii itd. Podejrzewam, że za 2-3 lata silniki będą dużo mniejsze, tańsze, a pewnie technologie pozwalające na to są może już dostępne. Moim zdaniem e-bike jaki dziś funkcjonuje ma jeszcze przed sobą daleką drogę. Póki co to rowery, który mają ułatwić jazdę na rowerze, ale nie zawsze tak się dzieję. Owszem starszy pan lub pani może Was minąć na trasie z łatwością, ale czy z taką samą łatwością zniesie rower z piętra, wsadzi na dach samochodu? Zresztą często może się okazać, że po zakupie takiego roweru za pokaźną kwotę trzeba będzie wydać kolejne kilkanaście stówek na nowy bagażnik lub co najmniej jakieś przejściówki. Oczywiście sam jestem entuzjastą pomysłu e-bike, ale nadal traktuję to wszystko jako koncepcję, która na pewno nie jest finalnym produktem.
Wracając do tematu rozmiaru kół i sportowej odmiany kolarstwa górskiego. Zaraz po pojawieniu się kół 29″ konstruktorzy stwierdzili, że teraz to sobie pokombinujemy z tymi kołami i w rok wymyślili kolejną rewolucję, czyli koła 650B (27,5″). Raz, dwa i twarzą tego rozmiaru stał się Nino Schurter. Zaczęto mnożyć teorie, ludzie się zaczęli spierać co jest lepsze itd… Fakty są jednak takie, że kiedy Nino jeździł na 27,5 to zdarzało mu się przegrywać, a od kiedy tak jak reszta jeździ na 29″ to ma pasmo sukcesów i dominuje na trasach PŚ. Oczywiście to tylko moje lekko ironiczne stwierdzenie, bo Nino pewnie aktualnie by wygrywał nawet na kołach 24″.
Elektronicznie sterowane przerzutki, naście kombinacji biegów, elektroniczne blokady zawieszenia… To wszystkie patenty, które przenoszone są z tras Pucharu Świata na niższe modele rowerów i działy marketingu skutecznie nam wmawiają, że bez tych rozwiązań to ani rusz, nawet wkoło trzepaka się przejechać nie możemy. Z drugiej strony te same firmy wycofują się po cichu ze stosowania swoich systemów zawieszenia, które uważały za skarb, ach i och… Ludzie się spierali na forach, fejsbukach, że to moje najlepsze, że Twoje gorsze. Chociaż podejrzewam, że w branży pewnie nie ma sporów, że moi klienci są najlepsi, bo ważna jest kasa.
Najbardziej znamienitym przykładem tego, jak można wypuścić coś co nie ma żadnego zastosowania, jest niepraktyczne i psuje się szybciej niż Usain Bolt biega 100 m, to łożyska suportu w standardzie press fit. Gorzej, że to się na tyle przyjęło, że powstały ramy w tym standardzie. Ewidentny brak przetestowania produktu, a kupić nową ramę to nie takie łatwe. Pewnie takich przykładów można by mnożyć i mnożyć, bo producenci rowerów zachowują się trochę nonszalancko, jakby produkowali oprogramowanie, które po prostu można zaktualizować. No niestety, niektóre rzeczy w rowerze, kiedy są niedopracowane, dla użytkownika oznaczają kupno nowego roweru.
Idealnie by było, kiedy producenci i konstruktorzy wyszli z kilkoma pomysłami dla zwykłych użytkowników rowerów. Coś, żebyśmy po 5 latach używania roweru w naszych rachunkach za wymienianie części i serwis nie doliczyli się kwoty, która równa jest drugiemu nowemu rowerowi. Nowe produkty dedykowane i projektowane pod użytek zawodniczy często niestety cechują się niską żywotnością. Oczywiście z drugiej strony, każdy chciałby mieć lekki rower, dlatego producenci dają nam niską wagę. Później popierają to odpowiednim marketingiem i git, oczywiście my jako media też nie jesteśmy bez winy, bo też pośredniczymy w tej wymianie informacji. Może jednak to czas by pokazać, że nie każdy z nas musi być Nino Schurterem, czy Jolandą Neff?
Dwa lata temu słyszeliśmy z wielu stron, że fatbike to jest to! Dziś te rowery już niemal zupełnie umarły. Bardziej można usłyszeć o rowerach z plusem, najmodniejsze są aktualnie gravele, które pewnie też czeka jakaś ewolucja. Jest także cały szeroki nurt rowerów przełajowych.
Dla podsumowania chciałbym zaznaczyć, że bardzo mi się podoba, że konstruktorzy próbują nowych pomysłów, ale chciałbym, by proponowali nam rozwiązania kompletne i skończone. My sami powinniśmy też wykazać się odrobiną chłodnego spojrzenia na nowe pomysły. Ja zawsze zanim wydam pieniądze na coś nowego do roweru zadaje sobie jedno pytanie, które myślę że jest dobrym wskaźnikiem „czy warto?”. Koszt nowych kół, amortyzatora, napędu etc… przeliczam na koszt wyjazdu rowerem na bliższą lub dalszą wycieczkę i pytam sam siebie co bym wolał. Każdy indywidualnie może mieć różny wskaźnik, ale warto mieć taki punkt odniesienia do rzeczywistości niczym DiCaprio w „Incepcjii”. Tak, żeby nadal widzieć, że chodzi o jazdę na rowerze, a nie uciekanie w coś nierealnego i przeistaczanie się w kogoś, kim nie jesteśmy. Nie mam jednak zamiaru nikomu zaglądać w portfel i kłaść do głowy moich filozoficznych kawałków. Hajs wydasz na co chcesz, a ze swoim rowerem zrobisz co zechcesz.
COMMENTS