Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie dzięki TOBIE!
Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i zarażać pasją.
Za nami ostatnie już w tym sezonie Mistrzostwa Polski MTB. O tytuły najlepszych maratończyków walczyliśmy tym razem w Wałbrzychu, z czego bardzo się cieszę, mając w pamięci płaską i totalnie jałową trasę w Obiszowie sprzed 2 lat (niestety nie startowałem rok temu w Jeleniej Górze, ale wiem, że też było fajnie). Trasa przygotowana przez ekipę Bikemaraton’u spełniła wszelkie moje oczekiwania co do tego jak powinien wyglądać prawdziwy, górski wyścig. Ilość asfaltu ograniczona do absolutnego minimum, naprawdę dobre sekcje techniczne, a wszystko to perfekcyjnie oznakowane. Ogromna pochwała.
Do Wałbrzycha jechałem z mocnym poczuciem, że „będzie dobrze”. Ostatnie wyścigi pokazały, że jestem w dobrej formie, a pomimo że ostatnie kilka lat startuję w maratonach bardzo sporadycznie, tego typu ściganie nie jest mi obce i bardzo je lubię. Pod warunkiem, że trasa daje mi do tego powód, ale jak już wspomniałem tym razem nie było z tym problemu.
Dzięki kolejności startowej według rankingu UCI zostałem ustawiony w pierwszym rzędzie, co zdecydowanie oszczędziło wiele energii zaraz po starcie. Początkowo, tempo było zadziwiająco wręcz spokojne, jednak w miarę pokonywania pierwszego podjazdu peleton stopniowo się rozciągnął. Jako że do Wałbrzycha zjechali wszyscy najlepsi maratończycy w kraju, znalezienie towarzystwa do jazdy nie stanowiło problemu. Nasza duża początkowo grupa stopniowo dzieliła się na coraz mniejsze, aż finalnie zostaliśmy we trójkę z Rafałem Hebiszem oraz Mikołajem Dziewą, moim bezpośrednim rywalem w młodzieżowcach. W okolicach 40 kilometra, na najdłuższym podjeździe Mikołaj został w tyle, a niedługo potem odjechał mi również p. Rafał, tak więc następne 20 kilometrów przejechałem więc samotnie. Za rozjazdem meta/druga pętla mijam Filipa Heltę grzebiącego przy rowerze. Złapał gumę na samym początku i widocznie pojechał na średni dystans. Szkoda, był to zdecydowanie najgroźniejszy rywal tego dnia, w dodatku jadący u siebie. Kilka kilometrów dalej, na asfaltowym fragmencie Filip minął mnie jednak z powrotem wioząc na kole Mikołaja Dziewę… po czym zjechał na bok. No cóż, cieszę się, że nie tylko w Superiorze Zator panują tak dobre relacje :) Koleżeńska pomoc niestety na niewiele się zdała, bo na jednym z ostatnich podjazdów Mikołaj ponownie odpadł, a dla mnie zaczął się najlepszy fragment wyścigu- kilkukilometrowy, rewelacyjny zjazd do mety. Uwielbiam to uczucie, kiedy puszczają wszelkie hamulce, znika strach i zostaje tylko jedno- żądza prędkości. Już nikt nie wyrwie mi tej koszulki, nie teraz. Na metę wpadam przed Patrykiem Piaseckim, zamykając pierwszą 10-tkę w Elicie.
-Znałeś ten zjazd co?
-Nie, jechałem tu pierwszy raz w życiu.
-Aha, nie wyglądało…
To mój pierwszy indywidualny medal Mistrzostw Polski, możecie się więc tylko domyślać jak bardzo cieszy mnie to złoto. Nie byłoby jednak możliwe gdyby nie wzorowa współpraca całego naszego zespołu przed oraz w trakcie wyścigu. Uważam, że mam duże szczęście będąc członkiem takiej drużyny. Przykład moich przeciwników pokazał, że wyścig był też ogromnym wyzwaniem dla sprzętu. Na szczęście nie dla mojego, bo Superior po raz kolejny spisał się po prostu perfekcyjnie, wioząc mnie pewnie do mety.
Sezon 2017 jest najlepszym w moim życiu, pomimo jednak, że już teraz czuję się absolutnie spełniony, to równocześnie przed nami jeszcze kilka wyścigów, w tym dwa Puchary Polski i mam ogromną nadzieję, że pokażę się na nich z równie dobrej strony. Do zobaczenia w najbliższy weekend w Boguszowie-Gorcach :)
COMMENTS