Hej! #mtbxcpl jest na Google News - kliknij tu i bądź na bieżąco z tym, co słychać w kolarstwie!
REKLAMA
W tym roku w końcu udało mi się wystartować w maratonie Mazovia organizowanym w mojej miejscowości. Zawsze było to moje małe marzenie wystartować u siebie w domu, można powiedzieć, że przed własną publicznością? W tym wypadku sprawdziło się powiedzenie „do trzech razy sztuka” i za trzecim razem w końcu stanąłem na starcie. W tym roku wyścig ten rozgrywany był pod nazwą Gorce Champion MTB, a nie jak wcześniej Mazovia, ale także organizowany przez Czarka Zamanę. Był w formie takiej dwudniówki, w sobotę czasówka, na której nie startowałem, skupiłem się na niedzieli.
Pogoda tego dnia zaczęła się całkiem nieźle, było słońce i dosyć błękitne niebo, warunki wymarzone, lecz z biegiem upływającego czasu robiło się coraz gorzej aż całkiem, tuż przed startem, pogoda się popsuła. Na szczęście nie lało, było w sumie ciepło, lecz pochmurno. Wystartowałem z ostatniego rzędu, nie wiedząc czemu … może temu, że podszedłem do tego startu na luzie? ? sam nie wiem, ale cóż, start i od razu ogień? do przodu.
Moja pogoń czołówki trwała dość chwilę, cały płaski odcinek do pierwszego podjazdu w Waksmundzie, który prowadził na Turbacz. Tam udało mi się dojść prowadzących zawodników. Można powiedzieć, że zrobiłem sobie dobrą rozgrzewkę i solidne przepalenie nogi przed daniem głównym jakim były zaczynające się podjazdy, czyli to, co górale lubią najbardziej ? Chwilę przewiozłem się na kole, chciałem trochę odpocząć po tej pogoni, a przy okazji udało się we dwójkę z Marcinem Gałuszką odjechać reszcie stawki. Nie dawałem zmian – jakoś specjalnie nie kwapiłem się do tego, by dać zmianę i forsować mocne tempo, może wiedząc, że czeka mnie co najmniej 3 godz. jazdy. Jak się później okazało było tego zdecydowanie więcej.
Po jakiś może 20 min takiej jazdy zdecydowałem się w końcu podkręcić swoje tempo i tym samym odjechać samotnie od Marcina. Później już do samej mety tak jechałem, modląc się by mój rower wytrzymał ciężkie warunki jakie zafundowała pogoda. O formę byłem spokojny, gdyż nogi podawały naprawdę super i tylko musiałem pilnować by nie zabrakło dla nich paliwa, w postaci regularnego jedzenia i picia.
Po jakichś 50 min jazdy wspomniana wcześniej pogoda, popsuła się całkiem, zaczęło mocno padać. Nie byłem szczęśliwy z tego powodu, gdyż deszcz i zimno to nie są dobre warunki dla mnie do ścigania. Owszem w błocie lubię się potaplać od czasu do czasu, ale gdy jest ciepło, a nie tak jak w tej sytuacji. To była jedyna rzecz, która nie dopisała, ale cóż czasem nie można mieć wszystkiego. Ważne, że udało się wygrać i to jest najważniejsze. Tym razem czekałem tylko na podjazdy, obawiałem się zjazdów, gdyż trzeba było bardzo uważać oraz oszczędnie dozować klamkami hamulcowymi.
Na szczęście klocki prawie wytrzymały trudy wyścigu, poddały się w tylnym hamulcu dopiero na końcu ostatniego długiego zjazdu. Później było kilka km płaskiego, a tam hamulce nie były aż tak bardzo potrzebne. I w końcu upragniona meta!
Po raz kolejny mogłem poczuć radość zwycięstwa i satysfakcję, że udało się to przetrwać. Na koniec chciałem podziękować pewnej osobie, dzięki której mam większą motywację niż zwykle.
Następne starty to prawdopodobnie Tatra Road Race a później Mistrzostwa Polski XC.
COMMENTS