Hej! #mtbxcpl jest na Google News - kliknij tu i bądź na bieżąco z tym, co słychać w kolarstwie!
REKLAMA
Trophy, Trophy i… po Trophy. Pierwszy z głównych punktów sezonu za mną. Trudno powiedzieć, czy przygotowywałem się typowo pod ten start, ale w głowie był to jeden z celów na sezon. Na pewno wynik jest odzwierciedleniem tego co udało się zrobić w zimie i wczesną wiosną, a sam rezultat jest powyżej oczekiwań. Przed startem wyszedłem z założenia: ósmy już byłem, wiem jak to jest – pora na więcej. No i się udało.
Pierwszy dzień, to tytułowa Wielka Czantoria, chociaż ten etap powinien się nazywać „Kiczory”, bo przy tym właśnie podjeździe Czantoria to pikuś. Etap dosłownie najeżony singlami. Wszystko płynne, pełne flow, nawet na hardtailu. Mega dobrze się bawiłem, podobnie też się czułem aż do wspomnianego podjazdu. Liczyłem, że będzie trwał do 25 minut- a nie trwał. Zaoszczędziłem żel i w efekcie straciłem na nim pół dnia… Pod koniec podjazdu złapałem taką bombę, że do zjazdu nie wiedziałem jak się nazywam. Bartek Oleszczuk odjechał w siną dal, a do mnie dojechał Mariusz Marszałek. Na szczęście koniec to KOSMICZNY zjazd żółtym szlakiem, a tam znów odzyskałem nieco sił i płynności jazdy. 4 w M2 to nadal dobry rezultat, ale miałem głód na więcej.
Drugi dzień to Rysianka. Na wstępie wielkie podziękowania dla Jarka za wskazówkę odnośnie tempa na etapie – DZIĘKI! Początek spokojnie, nie podpalałem się, od rana kropiło – było ślisko. Bezpiecznie zjechałem zjazd, na którym rok temu leżałem, a i tak udało mi się dojechać do Bartka Oleszczuka. Wspólnie dospawaliśmy do czołowej grupy i tak dojechaliśmy do punktu kulminacyjnego drugiego etapu. Niebieski szlak na Rysiankę… to arcydzieło. Jeżdżę na rowerze po górach szósty rok. NIGDY nie jechałem tak pięknego singla pod górę. 30 minut totalnego skupienia, a to dopiero początek. W dół – kolejne 8 km jeszcze lepszego zjazdu tak samo zakręconym singlem. W racebooku przedstawiony jako „nie do opisania słowami” – dokładnie taki był. Zjechaliśmy całość w czwórkę, Marcin Urbaniak kawałek przed nami. Dalsza jazda już bez przygód- cała Kamesznica „przedyndana” 10 m za czołową czwórką, ale brakowało mocy żeby doskoczyć. Na mecie 5 open z 3 minutami straty do pierwszego zawodnika – nieźle. Samopoczucie ideolo. FANTASTYCZNY ETAP!
Trzeci dzień bez historii. Niestety przez padający deszcz i niską temperaturę skrócony. Pozostaje niedosyt, bo miałem małe porachunki z tym etapem z zeszłego roku. Jednak po przejechaniu etapu jedno było pewne – słuszna decyzja. Do tej pory nie dają mi tylko spokoju niezauważone taśmy na drzewach i powrót pod górkę mimo jazdy w dobrym kierunku. Strata niewielka- 1-2 minuty, ale jednak.
Czwarty etap to swoisty EPIC. 75 km i 3200 w pionie, obok tego nie można przejść obojętnie, tym bardziej nie czwartego dnia. Początek spokojny, ale gdy tylko zrobiło się bardziej stromo chyba niektórym w grupie zepsuły się pomiary mocy. W takich warunkach czekało nas 4,5h ścigania, a tempo jakby wyścig miał się skończyć na szczycie. Lekko odpuściłem – słusznie patrząc po tym ile osób zostało już na drugim podjeździe. Swoim tempem przeskoczyłem do przodu i wisząc kawałek za Bartkiem i Marcinem drugi podjazd minął ekspresowo. Szybki zjazd i pod górę na Grabową. Stromy podjazd umknął na pogaduchach z Bartkiem, ale to jednak koń – wielka szkoda pecha na drugim etapie- byłby w czubie. W międzyczasie minąłem Francuza, który chyba przeliczył się z siłami, bo podobnie jak dzień wcześniej, pod górę cierpiał. Pod Klimczokiem Milan w tej samej sytuacji. W końcu zjazd do Brennej – zjechać w całości bez defektu i już prawie w domu. Pod Błatnią Torsten zmienia gumę – kurcze, ile fulli połapało laczków na tym wyścigu to chyba braknie rąk do policzenia. Za mną dłuuugo nikogo. Zjazd do Brennej- 14 minut beskidzkiej „rąbanki”- i mam na kole Francuza. JAK??? Szacun za taka jazdę w dół… Ale dalej godzina podjazdu, więc znowu zostałem sam. Po drodze spotkanie z Premowymi zawodnikami z dystansu Mega – tatą i moją dziewczyną Olą. Końcówka to już kosmiczny zjazd z Malinowa, kilka sztywnych podjazdów, zameczek i zjazd do mety. W międzyczasie jeszcze chwilę tasowaliśmy się z Rosjaninem Igorem Gordienko, który pojechał świetny etap. Po drodze minęliśmy Marcina Urbaniaka zmieniającego „kapcia”.
Rezultat– 3 Open i 2 w M2. Etap KILLER na sam koniec!
Trzecie Trophy za mną, zdecydowanie najlepsze pod względem formy, najmądrzej pojechane, najlepsze trasy dotychczas. 3x NAJ. Skończyłem 5 open i 3 w M2, duża w tym zasługa po prostu szczęścia, bo jako jedyny z czołówki uniknąłem defektów przez całe 4 dni. Z wyniku jestem tym bardziej zadowolony, że poza potężną dawką motywacji od kolegów, z którymi mam przyjemność trenować, wsparcia dziewczyny i rodziców, nogę przygotowałem sam.
Wielkie gratulacje dla mojej dziewczyny, która pierwsze Trophy skończyła 6 Open Kobiet i 3 w K2 na Mega! Podziękowania dla sponsora -Prema SA za umożliwienie startu i rodziców: tata jak co roku dbał o rower żeby było czym jechać, a dzięki mamie jedzenie zawsze było ciepłe wtedy kiedy miało być.
Coś mi podpowiada, że za rok wrócimy mocniejsi i… może zabierzemy trochę lżejsze rowery – mój 12 kg HT i Oli 14 kg trochę utrudniały zabawę pod górę. Teraz chwila odpoczynku, następnie UCI Marathon w Szklarskiej Porębie, potem zaczynamy intensywny lipiec – Salzkammergut Trophy na dystansie 210 km i Sudety MTB Challenge, a później wzrok kierujemy na MP XCM!
fot. bikelife / archiwum prywatne
COMMENTS