Hej! #mtbxcpl jest na Google News - kliknij tu i bądź na bieżąco z tym, co słychać w kolarstwie!
REKLAMA
„Gdy Ci smutno, gdy Ci źle, jedź na Trophy, zajedź się”… i tak właśnie było podczas 11 edycji legendarnego wyścigu etapowego Beskidy MTB Trophy, który odbył się w dniach 15-18 czerwca w urokliwej miejscówce jaką jest Istebna. Pierwszy raz w swojej ogórkowej karierze podjąłem wyzwanie wystartowania w 4 etapach górskich z rzędu (Czantoria, Rysianka, Wielka Racza, Klimczok), dlatego też dość zachowawczo wybrałem dystans MEGA (co okazało się świetną decyzją – bo na dystansie Classic chyba bym umarł). Ponad 207 km i 7700m przewyższenia zabrzmiało dość ambitnie i tak też było.
Z etapu na etap notowałem coraz lepsze wyniki, noga kręciła coraz lepiej, od 57 miejsca open na 1 etapie do 33 miejsca open na ostatnim, czwartym etapie – co finalnie dało w klasyfikacji generalnej 40 miejsce open i 13 miejsce w kategorii M2 (za rok już M3 – wkraczam w level leśnych dziadków). Nie będę pisał o każdym etapie osobno (choć może by wypadało), jednak chciałbym cały wyścig zebrać w całość, dorzucając swoje trzy grosze. Na wstępie WIELKIE PODZIĘKOWANIA dla organizatora Grzegorza Golonki wraz z ekipą za przygotowanie całej imprezy, absolutnie nie mamy się do czego przyczepić (serio!), było wszystko co być powinno – sztywne, bardzo sztywne, pionowe, mokre, suche, kamieniste, szutrowe podjazdy i zjazdy. Tony błota, wilgoci, śliskości, naturalne przeszkody, a do tego malownicze tereny, zapowiadane dziewicze fragmenty pojawiły się w postaci przecudownych leśnych singli, podczas których, jadąc wierzchołkiem góry, wolałem nie patrzeć się w lewy lub prawy dół, gdyż groziło to zwiększeniem HR (to podobno tylko strach). Pogoda dołożyła kolejne kilka groszy, od upału na pierwszym etapie, na kolejnych etapach było już zdecydowanie zimniej (ok. 8 stopni, a odczuwalnej pewnie jeszcze mniej). Jedynie ostatni etap pogodowo był najstabilniejszy i fajnie zakończył zmagania (po prostu nie lało i po południu pojawiło się słoneczko).
Organizacja miasteczka zawodów, bufety, obsługa – to wzór do naśladowania, teraz już wiem za co się płaci niemałe pieniądze by wziąć udział, ale kto ma jakiekolwiek wątpliwości – nie powinien ich mieć- trzeba zaliczyć ten wyścig!
Ktoś pytał mnie o najtrudniejszy etap? Każdy był trudny, każdy miał swoje smaczki pieczołowicie przygotowane przez organizatora, do tego warunki pogodowe i mamy prawdziwe PURE MTB.
Niesamowitym motywatorem do nie schodzenia z roweru przy karkołomnie stromych podjazdach (ponad 27%) byli turyści oraz rzesze kibiców na szlakach, krewko dopingujący umierających ze zmęczenia zawodników, oblewali wodą, częstowali kromką chleba z szynką – no po prostu bajkowy klimat. Kilka wattów przybywało w ułamku sekundy (by za zakrętem zobaczyć kolejną sztajfę).
Warto zaznaczyć obecność sporej ilości zawodników z zagranicy, podczas wjeżdżania z prędkością 5km/h kilka kilometrów w górę fajnie było zamienić garść słów z obcokrajowcami oraz zobaczyć ich zachwyt i jednocześnie wyraz ogromnego utyrania na twarzy – podobno w Europie nie ma drugiego takiego wyścigu, oferującego tak wiele różnorodnych „atrakcji”.
Podczas rywalizacji zaliczyłem kilka groźnie wyglądających upadków (nawet wpadłem do rzeczki po ślizgu na zakręcie a crashtesty z kamienistych zjazdów stały się tradycją i dały się we znaki wieczorami przy regeneracji). Rower nie zaznał ani grama defektu, po prostu wszystko zagrało jak należy i to powód do zadowolenia (a wcale go nie oszczędzałem). Tak naprawdę każdy kto ukończył Trophy może czuć dumę i nosić z należnym „szpanem” koszulkę finishera, która była wręczana na mecie ostatniego etapu każdemu zawodnikowi.
Zapisy na Beskidy MTB Trophy 2018 już ruszyły pełną parą, a co tam…JADĘ!
COMMENTS