Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie dzięki TOBIE!
Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i zarażać pasją.
Tego jeszcze nie było… Zdarzało mi się odjeżdżać czy atakować dość wcześnie, ale 63 km na solo (z 88 km) na takiej trasie jeszcze nie próbowałem.
Najpierw start w bardzo zaludnionym sektorze z bardzo niefortunnej jak się okazało pozycji (mniej więcej środek sektora). Myślałem, że jak zwykle w kilkaset metrów przeskoczę na czub. Niestety, ilość zawodników tego dnia, ich przeciętne raczej rozgarnięcie w peletonie oraz wariackie tempo na pierwszych, rozbiegowych kilometrach sprawiły, że nie byłem w stanie przebić się nawet blisko pierwszych pozycji. Nie pomagał blacik 32T z przodu, którego wybór uznałem za mało fortunny… Do czasu. Na pierwszych podjazdach podziękowałem sobie za wybór „młynka”. Odnalazłem kolegów „z czuba” równie szybko jak kręciły się korby ;)
Potem jazda mocna, acz zrównoważona, chyba każdy czekał na właściwą rundę i najcięższy podjazd, który zawsze mieszał w stawce.
Ostatnio, w naszym ambitnym, amatorskim peletoniku ciężko cokolwiek planować. Na około 20-tym kilometrze, na bufecie, kiedy każdemu z brody kapał izotonik i żel, zaatakował jeden z zawodników. Mocny był to atak, który chyba wszyscy początkowo potraktowali za „pomyłkę”, no bo jak to tak, na bufecie? Kiedy jednak Damian sukcesywnie oddalał się od naszej grupy i pomału znikał za kolejnymi drzewami, za pogoń wziął się niezawodny Kacper Cacko. Nie było wyjścia, trzeba było poprawić. Tak oto rozpędzeni i nakręceni wpadliśmy na słynną Parchatkę mocnym grupetto.
Tak jakoś się złożyło, że na pierwszą sekcję naprawdę wymagających podjazdów rozpoczynających dwie pętle giga wyjechałem pierwszy. Na tyle pierwszy, że nie było odwrotu, zostałem sam na sam z moją ulubioną trasą Mazovii. Zawarliśmy pakt – ja daję z siebie wszystko, wygrywam, a Puławy pozostają w mojej pamięci jako niesamowite miejsce do ścigania.
Marina Puławy znów okazała się szczęśliwa, a forma w końcu dochodzi do punktu, w którym powinna być dawno temu. Niestety, zimowej kontuzji nie da się ot tak po prostu przeskoczyć, trzeba cierpliwości. 63 km odjazdu i fantastycznej zabawy na trasie – będę to wspominał długo.
88 kilometrów, prawie 1500 metrów w górę, 3,5 godziny bardzo dobrego wyścigu. Udało się wykręcić ponad 5 minut przewagi i wygrać Open Giga. Tak samo jak w 2015 po raz pierwszy wygrać w Open na Mega – w podobnej zresztą akcji.
Wielkie gratki dla Kacpra Cacko, który dosłownie wleciał na metę oczko za mną!
COMMENTS