Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie dzięki TOBIE!
Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i zarażać pasją.
Mamę oszukasz, tatę oszukasz ale przewyższeń nie oszukasz czyli mój pierwszy górski maraton.
Od dłuższego czasu wiedziałem, że chcę wystartować w kultowym maratonie w Kluszkowcach. Jedna z najtrudniejszych tras w Polsce to prawdziwe wyzwanie, więc musiałem je podjąć. Zastanawiałem się tylko czy Mega czy Giga, w końcu padło na średni dystans (i dzięki Bogu) 53 km i ponad 2100 metrów przewyższeń same świadczą o trudności trasy. Dzień wcześniej wieczorem popadał deszcz, więc wiadomo było że znowu będzie błoto i kolejne trudności.
Start i meta usytuowana były przy wyciągu narciarskim w Kluszkowcach, a maraton towarzyszy weekendowej imprezie z cyklu Joyride Bike Festiwal, która jest nie lada gratką dla fanów wszystkich odmian kolarstwa górskiego – od maratonów przez DH po różne powietrzne ewolucje. Super oprawa towarzysząca imprezie i dobra miejscówka na maraton, ale do rzeczy.
Był to mój pierwszy naprawdę górski maraton. Spodziewałem się że będzie ciężko, ale nie że aż tak. Dwa kluczowe podjazdy obydwa około 8 km i ponad 600 m w pionie a po nich oczywiście zjazdy, ale od początku. Mocny start połączonych dystansów Mega i Giga. Trochę terenu, trochę asfaltu, góra, dół, góra, dół. Stawka zdążyła się naciągnąć ja na podjazdach przechodzę zawodników i jak się później okaże narzucam sobie za wysokie tempo.
Wpadamy w teren, pierwszy bufet i trochę dłuższy podjazd około 3 km. Utworzyła się grupka około 7 osób, która porozdzielała się na stromych odcinkach z błotem i luźnymi kamieniami. Potem szybki zjazd, dwóch zawodników przede mną przejechało i nagle z boku wyjeżdża traktor. Zdążyłem wyhamować, ale nie obeszło się bez sprzeczki słownej i gróźb ze strony górala. Później trochę asfaltu i zaczyna się pierwszy najdłuższy podjazd. Bardzo ciężko, kilka miejsc z buta i szczyt. Piękne widoki na całą okolicę dla którego warto było się męczyć.
Techniczny, stromy, szybki zjazd drugi bufet i jeszcze jeden zjazd. Zwolniłem na luźnych kamieniach, minęło mnie dwóch zawodników i nagle słyszę przeraźliwy krzyk, obydwaj leżą. Jeden najprawdopodobniej ze złamanym obojczykiem a drugi mu pomaga. Wszyscy pytają co się stało i czy wszystko okej. Wezwana pomoc mija nas kilka km dalej. Wracając do zjazdu. Większość po wypadku schodziła go z buta. Był to jeden długi stromy rockgarden z luźnymi kamieniami a na dole również ze strumykiem.
Chwila odpoczynku i finałowy podjazd. Zaczynamy podjeżdżać i większość staje, niektórzy siadają, krzyczą. To wszystko przez skurcze. Odzywa się za mocny start, przewyższenia w nogach i zejściu z buta. Ponad 40 min pod górę, ale w towarzystwie nowego znajomego z wspólnej kategorii mija dosyć szybko. Niestety na zjeździe urwał łańcuch lub przerzutkę i został z tyłu.
Zjazd trudny i śliski ale szybki. Nagle na widoku pojawiają się zabudowania wyciągu i wiem że już blisko mety.
Szybko na bufet uzupełnić kalorie, których straciłem bardzo dużo, rozmowy z rodziną i znajomymi, mycie roweru i pozostaje tylko regeneracja oraz oczekiwanie na następny start.
COMMENTS