Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie dzięki TOBIE!
Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i zarażać pasją.
Czekałem na ten sobotni maraton z małą niecierpliwością i w lekkim strachu przed zupełnie innym obliczem gór. Beskidy mają w sobie coś charakterystycznego, ściany w dół i w górę, których inne „maratonowe” miejsca startu nie posiadają. Ich karkołomne zjazdy naszpikowane luźnymi kamieniami, czy korzeniami dają zarówno dużą frajdę, jak i niezły wycisk, aż do sztywniejących palców u dłoni, gdzie na wypłaszczeniu przy potrzebie zmiany biegów kciuk odmawia posłuszeństwa. Ale za to jaka wewnętrzna moc gromadzi się w człowieku, wręcz nie do poskromienia, gdy ta dzikość w sercu narasta z każdym przejechanym kilometrem.
W ubiegłą sobotę stawiliśmy się w licznym gronie, na moim dystansie GIGA niespełna 100 zawodników głodnych pokonania czyhającego na nas „morderczego” maratonu. Pogoda jak najbardziej sprzyjała temu startowi, gdyż niespodziewanie nie towarzyszył nam coroczny upał, tylko ok. 15 stopni i zachmurzenie wraz z pojawiającą się mgłą i mżawką na szczytach gór. Takie warunki były dla mnie jak najbardziej sprzyjające i na trasie czułem rześkość. Miałem natomiast nieco inne podejście niż do zeszłych startów, bowiem utrzymywałem podczas podjazdów pewną zachowawczość, żeby czasem nie dopuścić do mojej ulubionej , nadużywanej w slangu kolarskim tzw. „bomby”. Zatem 100% to nie było ale pozwoliło wytrwać do końca wyścigu i dowieźć swoje „cztery litery” w całości na metę. Mój organizm potrzebuje też nieco dłuższej adaptacji do wysiłku, który mu serwuje i dopiero po pierwszych kilku kilometrach podjazdu zaczynającego się od startu ustabilizowałem oddech i tętno, regulując je odpowiednio do kolejnych zmagań na trasie. Tak jak wcześniej wspomniałem, mieliśmy przed sobą ściany, gdzie nawet podczas 4 km pokonywało się 400 m przewyższenia. Byłem także pod wrażeniem nachylenia podczas zjazdów kiedy zaciśnięte klamki hamulca wcale nie pomagały w wyhamowaniu do zera roweru, a wszystko to za sprawą szalonych prędkości i kamieni, które luźno przetaczały się pod kołami. Starałem się trzymać koła innych zawodników, którzy jechali odpowiednim dla mnie tempem. I tym sposobem przedzierałem się od grupy do grupy aż do 50 km, gdzie później zostałem sam pośród zawodników Mega. Właśnie wtedy uruchomiłem dodatkowe zasoby energii i wyprzedzanie ich pobudziło mnie do mocniejszego depnięcia na pedały, co dowiozło mnie do mety z satysfakcjonującym wynikiem. Bardzo dobrze wspominam też występującą mgłę zaczynającą się u podnóża szczytów, która ucharakteryzowała tą trasę na bardziej groźną i klimatyczną. Stąd też zwiększało się moje tempo na samotnie przemierzanych zjazdach, gdyż czułem się jakbym miał na plecach jakiegoś tajemniczego towarzysza. Na ostatniej prostej do mety, jak to u mnie często bywa wraz z narastającą euforią po pokonaniu własnych słabości i z poczuciem ogromnej satysfakcji, z GIGA entuzjazmem wykrzyczałem z siebie nagromadzone emocje i tym samym zakończyłem wyścig w Wiśle. Działo się! I dużo więcej będziemy mogli otrzymać w “pakiecie startowym” na następnych wyzwaniach.
Podsumowując ten kolejny przebyty etap z cyklu Bike Maraton, chciałbym podkreślić, że starania organizatora o zaserwowanie uczestnikom mocnych wrażeń idą ku jeszcze lepszemu i robi się coraz ciekawiej. Beskidy także pozostaną w mojej pamięci na długo i na pewno z chęcią tu jeszcze wrócę, bo wiele jeszcze pozostało mi do odkrycia. Do zobaczenia na kolejnej edycji, która na pewno zostanie poprowadzona z rozmachem.
COMMENTS