Hej! #mtbxcpl jest na Google News - kliknij tu i bądź na bieżąco z tym, co słychać w kolarstwie!
REKLAMA
Za mną mój pierwszy w życiu Puchar Świata. Ile to marzeń, wysiłku i pracy zajęło dojście do tego punktu. Każda kropelka potu zwraca się jednak stokrotnie, bo możliwość ścigania się z orłem na piersi jest bezcenna. Cały wyjazd zaczął się dla mnie już w środę, kiedy to miałem okazję ścigać się w oficjalnym prologu przed wyścigiem w Novym Meście – Praskich Schodach. Następnie przyjazd do hotelu położonego kilka kilometrów od samej miejscowości hotelu i pierwszy trening już razem z resztą reprezentacji. Tamtejsza trasa to prawdziwe arcydzieło, istna poezja złożona z korzeni i skał. Każdy podjazd, każdy zjazd jest wyjątkowy, co sprawia, że emocje są utrzymane na najwyższym poziomie przez pełne 4 kilometry pętli. Po prostu kocham. I kropka.
Nadszedł dzień wyścigu. Nie pamiętam kiedy ostatni raz przed wyścigiem byłem tak wyluzowany. Zero stresu, napięcia, nerwów… Co się ze mną dzieje? Przecież to Puchar Świata, będę się ścigał z najlepszymi z najlepszych, powinienem być przynajmniej delikatnie stremowany. Nic z tego, szczęście z bycia tutaj zabija jakikolwiek stres. Z przodu numer 128 i taka jest też moja pozycja startowa. Łącznie przed trybunami stoi nas 152. Dużo, jasne, ale to tylko upraszcza moje zadanie. Plan jest najprostszy z możliwych- jechać przed siebie i wyprzedzić tylu, ilu tylko zdołam. Żadnych kombinacji, zagrywek, oglądania się za siebie- równo i do przodu, oto jedyne co mnie interesuje.
Po rozjazdówce 96 pozycja, skończyło się tylko na jednym korku i staniu z rowerem więc nie jest tak źle ;) Na trzecim kółku udało mi się dojść Filipa, a wkrótce potem także i Marcela, z którym przejechałem dużą część wyścigu. Kolejne okrążenia zleciały niesamowicie szybko i ani się spostrzegłem, kiedy sędziowie sięgnęli po dzwonek zwiastujący ostatnie okrążenie. Tym razem Marceli okazał się mocniejszy i sprawnie zerwał mnie na jednym z podjazdów. No trudno, przynajmniej na stagnację w tym sezonie narzekać nie można ;)
Ostatecznie wyścig zakończyłem na 69 pozycji, awansując niemalże 60 miejsc od pozycji startowej- to cieszy. Duże znaczenie miał również dobór sprzętu. Miałem już okazję rok temu jeździć po trasie w Novym Meście, jednak wtedy dysponowałem tylko moim starym, sztywnym rowerem… i zdecydowanie cieszę się, że nie musiałem na nim startować. W porównaniu z nim Superior Team XF unosi się nad trasą, zamiast po niej jechać. W zasadzie to od bardzo dawna chciałem pojeździć sobie na fullu, jest to więc kolejny powód, żeby wyjazd zaliczyć do wyjątkowo udanych ;)
Normalnie zostałoby już tylko pakowanie i powrót do domu, ale nie tym razem. Czekała na mnie tego dnia jeszcze jedna atrakcja, niemalże tak samo wyczekiwana jak sam wyścig. Drop and Roll Tour z samym Dannym Macaskillem na czele! Tak marzyłem, aby zobaczyć go na żywo, a teraz zupełnie przypadkowo nadarzyła się ku temu okazja. Byłem w siódmym niebie :) Następnego dnia z zawodnika przekwalifikowałem się na kibica, aby dopingować nasze dziewczyny. A przyznać trzeba, że zapewniły one niesamowite widowisko. Marlena w pierwszej dziesiątce Pucharu Świata, Gabrysia minimalnie za pierwszą dwudziestką… Pecha miała niestety Magda, która sporo straciła z powodu przebitej opony.
Dziękuję wszystkim osobom zaangażowanym w to przedsięwzięcie, po raz kolejny udało się Wam zapewnić świetną atmosferę. Mam nadzieję, że spotkamy się ponownie już wkrótce :)
foto: Sebastian Żabiński / Ala Szwajca
COMMENTS