Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie dzięki TOBIE!
Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i zarażać pasją.
Tydzień choroby wykluczył mnie z rowerowego żywota i smętnie pedałując do pracy, bezwiednie regenerowałem organizm po ostatnich górskich wyczynach podczas Cyklokarpaty. Nic też dziwnego, że im bliżej weekendu, dyspozycja zaczęła się poprawiać i głowa sama zaczęła myśleć o pościganiu się gdzieś w Polsce. Już wcześniej Kamil Pomarański namawiał mnie na start w Chęcinach. Zresztą nie były to pierwsze przymiarki, ponieważ przed tygodniem, pokonując trasę z Wierchomli do Warszawy wstąpiliśmy na obiad do chęcińskiej restauracji i zrobiliśmy przy okazji mały zwiad. Miasteczko okazało się uroczym miejscem położonym w cieniu ruin zamku, a przede wszystkim organizator obiecywał przewyższenia na trasie, co miało niebanalny wpływ na pojawienie się właśnie tu. Na starcie miły klimat, ponieważ jak zwykle pojawiło się sporo znanych twarzy, między innymi spora część 72D Windsport Team oraz Cyclo Trener Team. Po tygodniu bez treningów trudno było zgadnąć w jakiej dyspozycji przyjdzie mi przystąpić do zmagań, na szczęście do całej imprezy podchodziłem jak do jednej z ostatnich w tym roku fajnych wyryp w górach (Świętokrzyskich ale przecież górach). Start przebiegł dość spokojnie, pierwszych kilka kilometrów mieliśmy do pokonania po płaskim, dopiero później wjeżdżaliśmy w interwałowe wzniesienia. Jeszcze przed startem miałem sporo sygnałów, na to, żeby uważać na ostro zakończone kamienie, zdecydowałem się, żeby zmniejszyć ciśnienie w oponach i to był strzał w dziesiątkę! Dlaczego? Trasa okazała się być jedną wielką piaskownicą z wyskakującymi co krok kamulcami, zupełnie jak na naszych warszawskich wydmach (tylko tu nie ma kamieni). Można powiedzieć, że poczułem się jak ryba w wodzie..a raczej w piachu. Na pierwszym podjeździe postanowiłem rozerwać nieco peleton i udało się to zrobić na tyle skutecznie, że po kilku kilometrach jedynie Kamil Pomarański doskoczył mi do koła. Pech jednak podczas finałowego wyścigu nie oszczędził i lidera tego cyklu, ponieważ zaliczył wywrotkę na jednym z drzew.
Po godzinie dość mocnej jazdy i podziwiania jesiennych widoków w jednym z moich ulubionych zakątków Polski, przypomniałem sobie, że mam licznik. Szybko sprawdziłem, że jestem mniej więcej w połowie obiecanych 45 km i żeby dowieźć dobry wynik, trzeba ruszyć głową. Nogi po tygodniowej regeneracji pozwalały naprawdę jechać swobodnie w wysokiej intensywności, a zjazdy (po szkoleniu na górskich edycjach) wychodziły doskonale. Około 42 kilometra, widząc za mną fioletową koszulkę Andrzej Jarosz, postanowiłem na ostatnie 3 kilometry dołożyć jeszcze, do i tak dobrego tempa, żeby obronić pierwszą pozycję. I wszystko byłoby dobrze, gdybym zaczynał widzieć zamek w Chęcinach. To przecież charakterystyczny punkt i nie da się go tak po prostu schować! Jadę i nic. Okazało się że trasa jest nieco dłuższa niż zapowiedziany wcześniej dystans, na szczęście była jednakowo dłuższa dla wszystkich. Ostatnie podjazdy, w rejonie jaki określiłbym mianem kamieniołomu, pokonywałem w towarzystwie kibiców (!to takie niebywałe na trasie maratonu!). Zagrzewający do walki doping, pozwolił mi na pewne dojechanie do mety wyścigu, gdzie kreskę przekraczam jako pierwszy zawodnik na dystansie Mega w klasyfikacji Open. No to namieszałem w generalce! I to na finałowej gali! Żeby nie było tak kolorowo, po przekroczeniu mety, chyba z radości, zaliczam klasyczny ślizg przy pełnej prędkości, kończąc krótkie życie moich spodenek oraz dewastując nogi i ręce. Chęcińską edycję oceniam bardzo dobrze, zwłaszcza jeśli chodzi o dobór trasy, mieliśmy naprawdę bardzo niewiele odcinków po asfalcie, trasa była interwałowa na całym dystansie, tak jak lubię. Miejsce organizacji też super, ponieważ cała dekoracja klasyfikacji etapowej i generalnej, odbywała się w hali sportowej, można było spokojnie wziąć prysznic, coś przegryźć, napić się kawy. To chyba była ostatnia szansa, żeby przy takiej pogodzie, w temperaturze ponad 20 stopni spędzić tak miłą niedzielę i bardzo cieszę się że zdecydowałem się na start.
fot. Jacek Gałczyński
COMMENTS