Hej! #mtbxcpl jest na Google News - kliknij tu i bądź na bieżąco z tym, co słychać w kolarstwie!
REKLAMA
To nie miał być mój dzień. Od rana czułem się półprzytomny, zamulony, nogi i głowa były ciężkie. Rozgrzewka przed wyścigiem też humoru mi nie poprawiła, bo ledwo wjechałem na pierwszą hopkę… Do tego mocna konkurencja, wielu lokalnych zawodników na starcie, starzy znajomi z poprzednich lat ścigania. Jedyne na czym mi zależało, to utrzymać się z przodu i nie wygenerować znaczących strat punktów do „generalki”.
Od początku wyścigu trzymałem się pierwszych miejsc. Czasem posiedziałem na kole, czasem trochę poprowadziłem. Całe szczęście tempo w pierwszej części ścigania było raczej spokojne. Co jakiś czas szły mniejsze i większe ataki, jednak trasa była zbyt mało selektywna. Taki przebieg zdarzeń przechylał się na moją korzyść, bo czułem jak pomału mój wolnossący diesel się rozgrzewa. Do uruchomienia turbiny było jednak daleko, infekcja po powrocie z Gwiazdy Południa mocno mnie osłabiła, niewiele trenowałem przed Olsztynem.
Trasa raczej przeciętna w swojej pierwszej części, poprawiła się w drugiej. Teren zrobił się bardziej wymagający, otoczenie bardziej „dzikie”, można było zauważyć, że po niektórych ciekawszych fragmentach powstają coraz większe przerwy między zawodnikami. Starałem się wydobyć jakieś rezerwy i pobudzić do dynamiczniejszej jazdy, podkręcałem trochę tempo. Konkurencja nie była jednak z przypadku, nie było szans na „zrywanie”. Scenariusz zmienił się znacznie po rozjeździe dystansów mega i giga. Na 13 km przed metą zostałem sam na sam z Grzegorzem Maleszką. Nie wiem czy dalsza jazda była współpracą czy nieśmiałymi próbami odjazdu. Ja nie czułem się na tyle mocny, żeby uciec Grzegorzowi, ale tempo nadawaliśmy sobie już dość mocne. Kluczowym momentem okazał się być ostatni, bardzo sympatyczny singiel 4 km przed metą. Uznałem, że to ostatnia szansa na próbę odjazdu. O ile nogi nie miały mocy a głowa fantazji do akcji, o tyle jednego mogłem być pewien – technika po ostatnich pobytach w górach była moją mocną stroną. I faktycznie, singiel przejechałem bardzo sprawnie i dynamicznie nie popełniając błędów. Singiel kończył się kilkuset metrowym szutrem, z którego wypadało się na ostatni już, asfaltowy podjazd na metę, na której usłyszałem, że jestem… trzecim zawodnikiem open (wyścig ukończyłem na 1 miejscu Open)…
No właśnie, jak to możliwe, skoro nikt nam nie odjechał? :) Według mnie oznaczenia trasy były bardzo dobre, ja nie miałem ani jednej wątpliwości jak mam jechać. Jak się jednak potem okazało, spora grupa zawodników pobłądziła, stąd małe zamieszanie w wynikach i opóźnienia w dekoracjach. Całe szczęście wszystko szybko się wyjaśniło i mój samo zachwyt na mecie nie okazał się być obciachem tygodnia ;)
Na szczególną pochwałę zasługuje samo miejsce, w którym zaczynał i kończył się wyścig w Olsztynie. Nowoczesna, estetyczna, wygodna i ciekawa „marina” była dobrym wyborem. Cieszył również ogromny „parking”.
COMMENTS