Bartek Borowicz (APS Polska Cozmobike) – Gwiazda Południa

HomeKomentarze

Bartek Borowicz (APS Polska Cozmobike) – Gwiazda Południa

Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie dzięki TOBIE!
Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i zarażać pasją.


Wspieraj Autora na Patronite

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Gwiazda Południa była moją pierwszą etapówką. Czterodniowa impreza Cezarego Zamany miała być dla mnie nowym doświadczeniem, sprawdzeniem i przygodą. Zupełnie nie wiedziałem czego się spodziewać, dlatego też nie nastawiałem się na konkretne cele czy osiągnięcia. No może oprócz jednego – chciałem wygrać GP

Do startu w Gwieździe Południa (oraz wcześniejszego maratonu w Łopusznej) miałem zamiar podejść doskonale przygotowanym i skupionym. Miały to być starty docelowe, domykające przygotowania w pierwszej połowie sezonu. Niestety, jak to bywa, kraksa we wcześniejszym Ciechanowie unieruchomiła mnie treningowo na jakiś czas, i „kropka nad i”, którą udało się osiągnąć ulotniła się.

Przyjąłem zatem taktykę „90%” i rozważnej jazdy.

Stryszawa, czasówka:

Przystępując do pierwszego etapu Gwiazdy Południa – czasówki stanowiącej uphill – chciałem osiągnąć jedno z czołowych miejsc, ale nie za wszelką cenę. Wcześniejsze wędrówki po górach zostały w nogach, więc niecałe 7 km żmudnego podjazdu jechałem ze sporą rezerwą. Na podjazdach czuję się bardzo dobrze, byłem pewien, że wypadnę tu dobrze. Ostatecznie trzech zawodników przejechało trasę szybciej, lecz różnice czasowe były niewielkie.

Sam pomysł na rozpoczęcie imprezy tego typu etapem uważam za bardzo dobry. Każdy mógł się „rozjechać” i zweryfikować swoje możliwości fizyczne. Dystans był niewielki, jednak niektóre fragmenty naprawdę strome i trzymające. Finisz przed hotelem Beskidzki Raj sam w sobie był urokliwy i oryginalny. Rozpoczęło się naprawdę dobrze!

Stryszawa:

Taktykę na ten etap miałem prostą – pierwszy, wymagający, sztywny podjazd wyjechać swoim, równym acz mocnym tempem, następnie wrócić do „swoich 90%”, by w drugiej połowie trasy znów móc mocniej pocisnąć na sztandarowym podjeździe pod Jałowiec. Pierwszy „zryw” dał mi pogląd na sytuację i pozwolił przyjrzeć się innym, lokalnym zawodnikom. Późniejsza jazda w moim wykonaniu była raczej asekuracyjna i rozważna – ponieważ Gwiazda Południa to moja pierwsza etapówka w życiu, nie wiedziałem, jak mój organizm zachowa się w następnych dniach. Wolałem tego dnia trochę „nie dojechać” niż się zajechać.

gwiazda południa bartek borowicz (1)

Sama trasa była, w mojej opinii, fantastyczna. Było wszystko – długie, wymagające podjazdy, równie długie i urozmaicone zjazdy, fragmenty bardzo ciężkie techniczne oraz skromna ilość miejsc do odpoczynku. Do tego duża ilość błota i wilgoci, które znacznie podniosły trudność zjazdów (śliskie kamienie, żłoby wypełnione błotem itp.). Dla mnie, osoby prawie od urodzenia mieszkającej w Warszawie, była to też ważna lekcja i nowe doświadczenia – „wyścig wygrywa się na podjazdach, a przegrywa na zjazdach”, jak mawia mój znajomy. Zająłem 3-cie miejsce open ze stratą ponad 6 minut. Całą tą stratę poniosłem w zasadzie na zjazdach, gdzie moja pewność siebie i technika zostawała daleko (co najmniej 6 minut ;) ) za „góralami”.

Maków Podhalański:

Etap w Makowie Podh. miał być nieco prostszy i mniej wymagający – tak wynikało z profilu i relacji niektórych osób. Obfite opady i nawałnica w przeddzień wyścigu sprawiły jednak, że trasa okazała się bardzo wymagająca technicznie i kondycyjnie. Wyścig prawie od razu zaczynał się sztywnym, trzymającym i długim podjazdem. Tu, jak dzień wcześniej, również zarzuciłem swoje tempo, by „na górze” zostać już z zawodnikami walczącymi o etapowe zwycięstwo. Wszystko poszło zgodnie z planem… Do pierwszego zjazdu, na którym gałąź wpadła mi pomiędzy oponę, widelec a ramę, obijając się niebezpiecznie. Musiałem awaryjnie hamować, co kosztowało mnie wizytę w koleinie wypełnionej błotem… Kiedy uporałem się z tym problemem i zacząłem gonić, po wyjechaniu zza jednego z zakrętów utknąłem na kilkaset metrów za traktorem ciągnącym bale drewna… Kiedy wreszcie zawalidroga zjechał na najbliższą polanę, nie miałem możliwości dostrzec strzałki wskazującą drogę – pływała w błocie. W grupce zawodników, która mi uciekła, jechała osoba doskonale znająca trasę, ja niestety pobłądziłem. Wracając, zgarnąłem innych „zagubionych” i kontynuowałem jazdę… Do 20 km, gdzie na fragmencie ok. 5 km ktoś pozrywał oznaczenia trasy. Tym razem udało się nie pobłądzić, jednak jazda nie była zbyt efektywna, bo raczej skupiałem się na wypatrywaniu jakichkolwiek strzałek czy taśm. Kiedy wszystko już wróciło do normy, dostałem informację od kibica, że „moja grupka” jest co najmniej 10 minut przede mną. Strata duża, lecz informacja ta zmotywowała mnie do bardziej wytężonego wysiłku. Wpadłem w swój rytm, jechało się bardzo dobrze – do 37 km, gdzie musiałem znów awaryjnie hamować na kamienistym zjedzie. Tym razem powodem były przebiegające sarny. Tylne koło wyniosło na kamień, poczułem silne uderzenie i tylko czekałem na „miękką bułę”. Opona nie miała szans się uszczelnić. Przeszedłem ok. 3 km „z buta” kiedy minął mnie zawodnik ratujący pompką i dętką. Niestety pompka pokonała mnie i musiałem poczekać na inną, od innego, wielkodusznego zawodnika. Pompowanie trwało wieki, ale w końcu udało się wrócić na trasę. Niestety, po kilku kolejnych kilometrach dobiłem za słabo napompowaną dętkę i znów czekałem na dobrodusznego „dawcę”… Kolejna wymiana, kolejne absurdalnie długie pompowanie absurdalną pompką – ale w końcu udało się dotrzeć do mety nie schodząc z trasy i nie rezygnując z dalszej walki (na rzecz klasyfikacji drużynowej, bo moja generalka wraz z tym etapem i 50-cioma minutami straty w zasadzie zakończyła moje ambicje na podium open).

Tak czy inaczej, etap okazał się przełomowy i zaskakujący dla wielu zawodników. Trasa była świetna, bardzo urozmaicona i pomimo mniejszej sumy przewyższeń, chyba trudniejsza niż ta w Stryszawie. Żałuję, że musiałem walczyć głównie z „pechem” a nie jej trudnościami podczas mocnego wyścigu.

Zawoja:

Na ten etap czekałem z niecierpliwością – miał być najciekawszy, najtrudniejszy, a do tego – nie walcząc już o generalkę – mogłem go przejechać „z czystą głową”. Ponieważ natura znów zafundowała nam konkretny prysznic, przygotowałem rower na najgorsze warunki. Budząc się rano, nie spodziewałem się jednak ciągnącej się przez całą noc ulewy i zimnicy. Morale spadło praktycznie do zera, szczególnie, że miałem już jechać jedynie dla przyjemności… Jednakże mogłem liczyć na moralnego kopniaka kumpla z drużyny oraz uśmiech od Matki Natury, która posłała kilka promieni słońca i zamieniła ulewę na mżawkę.

 

gwiazda południa bartek borowicz (2)

 

Byłem pewien, że Cezary zmodyfikuje trasę, jednakże chyba nikt nie spodziewał się aż tak drastycznej zmiany… Zamiast walczyć w górach, przyszło nam walczyć na pętli poprowadzonej awaryjnie po asfaltach, szutrach i duktach leśnych. Dystans i trasa (pomimo kilku konkretniejszych miejsc, tj. bardzo stromy i błotnisty podjazd, asfaltowe sztajfy czy zjazd serpentynami, okazały się sprinterskie. Udało się zdobyć 3-cie miejsce open, choć spokojnie mógłbym powalczyć dziś o zwycięstwo. Noga podawała zaskakująco dobrze, jednakże blat 32T przygotowany na trudną trasę nie pozwalał rozpędzać się na bardzo szybkich, asfaltowych zjazdach. To, co odrabiałem na podjazdach, szybko traciłem na zjazdach, gdzie przy 43-45 km/h nogi już nie nadążały w kręceniu… Nie tak miało być, czułem duży zawód a nawet złość. O ile uproszczenie i skrócenie trasy bym zrozumiał, o tyle takie ściganie, tak daleko od domu nie za bardzo mnie interesowało.

Mój zły nastrój poprawiła jednak rozmowa z lokalnym zawodnikiem, który uświadomił mi, że przy panującej wtedy pogodzie większość trasy byłaby po prostu błotnym spacerem trwającym wiele godzin. O rwących potokach w miejsce naszej trasy słyszałem też potem od osoby zabezpieczającej trasę… Organizator zapewne wiedział co robi. Na pewno nie naraziłby się bez powodu na złość uczestników. Głód jednak pozostał, szkoda tego ostatniego „rodzynka”.

Cóż, Gwiazdą Południa nie zostałem Dowiedziałem się za to, że bez regularnych treningów „downhill’owych” ciężko będzie nią zostać. Same podjazdy nie zapewnią wygranej. Nie sposób też było nie zauważyć, że coś, co bardzo może pomóc w zdobyciu tego tytułu, to „full”. Coś, co na Mazowszu i okolicach wydaje się zbędnym balastem, na GP okazuje się naturalnym wyborem. Mój do bólu sztywny 27,5” jednak nie wszędzie jest najszybszy ;)

Do domu nie wróciłem jednak z pustymi rękoma – wraz z moim team’em APS Polska Cozmobike reprezentowanym jeszcze przez Izę Macutkiewicz i Kacpra Cacko zdobyliśmy 1 miejsce w klasyfikacji drużynowej, a na deser wpadło 1 miejsce w parze męskiej.

Ciężko mi ocenić, czy Gwiazda Południa to dobra etapówka – nie mam po prostu żadnego porównania, jednakże wiem, że każda z tras (oprócz ostatniej, układanej awaryjnie przed startem) była świetna. Nie często ścigam się w górach, więc i na tym polu mam małe doświadczenie, jednakże moje bardzo pozytywne wrażenia potwierdzały osoby z dużym doświadczeniem górskim i etapowym. Oznaczenia trasy były wzorowe, pomijając etap w Makowie, gdzie w niektórych miejscach zdecydowanie zabrakło kilku dodatkowych strzałek i taśm (pomijając te zerwane, na co niestety ciężko szybko zareagować). Była to trasa miejscami „dziewicza” i ciężko było się połapać, szczególnie na dużej prędkości. Cieszyła sprawna organizacja, bufety itd. – wszystko w standardzie Zamana Group zdawałoby się. To co jednak mi się zdecydowanie nie podobało, to wiejące „biedą” i nudą tzw. „miasteczka sportowe”, gdzie ciężko było przysiąść po wyścigu, odpocząć czy zająć się czymkolwiek innym. Te znane z pojedynczych wyścigów Mazovii są zazwyczaj znacznie lepsze. Wiele osób narzekało także na marne nagrody, które jednak dla mnie nie są celem samym w sobie. Mam jednak nieodparte wrażenie, że te wszystkie niedociągnięcia to typowe bolączki wieku dziecięcego. To co najważniejsze było bardzo dobre. Reszta – „dotrze się”, mam nadzieję. Potencjał jest na pewno.


Hej! #mtbxcpl jest na Google News - kliknij tu i bądź na bieżąco z tym, co słychać w kolarstwie!


REKLAMA

COMMENTS

DISQUS: 0