Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie dzięki TOBIE!
Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i zarażać pasją.
W miniony weekend – 26 lipca odbyła się kolejna edycja Pucharu Polski w maratonie organizowana przez Mazovia MTB w Łopusznej. Tym razem trasa była poprowadzona po prawdziwych górach. Aby ukończyć wyścig należało pokonać 66 km dystansu i 1 800 m w górę.
Stając na starcie wiedziałam, że nie ma najmocniejszych rywalek tego dnia, gdyż w tym samym czasie były rozgrywane Mistrzostwa Świata w maratonie. Moja taktyka opierała się na jeździe swoim tempem, ponieważ był to mój pierwszy górski maraton GIGA w życiu. Na stronie organizatora brakowało profilu wysokościowego trasy, co też utrudniało rozplanowanie sił na tak długi dystans.
Nikt tak naprawdę nie wiedział jak długie są podjazdy oraz jak bardzo strome. Upały utrzymujące się od kilku dni także nie ułatwiały sprawy. Nie jestem zawodniczką preferującą wysokie temperatury. W ciągu całego wyścigu zaliczyłam każdy bufet i ostatecznie wypiłam ponad 4 l izotoników i wody.
Około pierwsze 4 km jechaliśmy płaską szutrową drogą do następnej miejscowości, gdzie zaczynał się podjazd. Na płaskim odcinku sporo osób mnie wyprzedzało, co bardzo kusiło, aby skoczyć komuś do koła. Jednak w głowie miałam, aby jechać swoim tempem. Już po pierwszych kilku kilometrach podjazdu udało mi się wyprzedzić kilku „startowych sprinterów”. Po blisko 10 km wspinaczki, przed samym szczytem góry Turbacz był skręt na bardzo oczekiwany fragment trasy – czyli długi zjazd, który tak naprawdę rozpoczynał pętlę MEGA/GIGA. Odcinek w dół był poprowadzony po ścieżkach z luźnymi kamieniami, a w jednym miejscu musieliśmy się zmierzyć także z błotem, gdzie kilka chwil wcześniej przeszła tamtędy burza.
Zaraz za zjazdem zaczynał się kolejny 10-kilometrowy podjazd początkowo po szutrowych drogach, a na samym końcu trasa zmieniała się w ścieżki z luźnymi kamieniami. Cały podjazd, jak każdemu innemu zawodnikowi, towarzyszyła mi chmara much – pierwszy raz czegoś takiego doświadczyłam. Do błota i potu zlatywało się po kilkadziesiąt owadów. Teraz to wydaje się zabawne, ale wtedy wcale nie było mi do śmiechu. Po dojechaniu na szczyt Turbacza, rozpoczynał się zjazd i kolejna pętla GIGA, która biegła tą samą trasą, co wcześniej opisana. Po drugim zdobyciu Turbacza trasa prowadziła już do mety – 10 km w dół drogą, którą jechaliśmy pierwszy podjazd, następnie kilka kilometrów szutrów po płaskim plus pętla dystansu HOBBY (około 4k km) i dotarłam na metę. Nie spodziewałam się, że byłam jedyną dziewczyną, która zmierzyła się z dystansem GIGA.
Był to dla mnie dobry trening po górach, w upale a w efekcie kolejne cenne doświadczenia.
COMMENTS