Hej! #mtbxcpl jest na Google News - kliknij tu i bądź na bieżąco z tym, co słychać w kolarstwie!
REKLAMA
Ostatnio Annika Langvad po nieudanym starcie w Pucharze Świata napisała zdanie, które chyba warto zapamiętać – dni (starty) takie jak ten są ważne bo pozwalają doceniać w pełni te lepsze.
Od początku wiedziałam, że start w Sulechowie do łatwych należeć nie będzie. Bardzo długi dystans prawie 90 km, wiele sekcji technicznych oraz wysoka temperatura już na starcie zwiastowały ciężki wyścig.
Pierwsze dwie rundy układały się po mojej myśli. Choć upał doskwierał niemiłosiernie to dzięki wparciu teamu (Euro Bike Kaczmarek Electric) o bidony z piciem nie musiałam się martwić. Widziałam jednak jak z rundy na rundę maleje ilość uczestników wyścigu – trasa zbierała swoje żniwo… Na drugiej rundzie spotkałam Magdę Sadłecką, która niestety pechowo zaliczyła defekt roweru. Musiałam zmobilizować się do pracy na rzecz drużyny co dało mi dodatkowego kopniaka energetycznego. Do czasu…
Niestety na trzeciej rundzie siły zaczęły ze mnie uchodzić jak z powietrze z balona. Doskwierały bolące… nie właściwie to bolało już wszystko. Każdy zjazd czy singiel sprawiał dwa razy tyle trudności co na poprzednich rundach. Rywalki właściwie przestały się liczyć – walczyłam już tylko by dojechać w całości do mety. Przejechałam ją jako druga zawodniczka na najdłuższym dystansie. I choć z bardzo dużą strata do zwyciężczyni – Pauliny Bielińskiej, to i tak zadowolona, że znalazłam w sobie tyle sił, żeby ukończyć wyścig.
I co najważniejsze – jadąc powtarzałam sobie, że już nigdy sobie tego sama nie zrobię – nie pojadę tak długiego dystansu, na takiej trasie. Założę się, że wiele osób myślało podobnie. Na szczęście po przekroczeniu mety wszystko znika, kasuje się w głowie i w kolejny weekend znów stajemy na starcie. Jednak bogatsi o nowe doświadczenia.
COMMENTS