Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie dzięki TOBIE!
Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i zarażać pasją.
W tym roku nie postawiłam sobie ambitnych celów sportowych i skupiam się na imprezach blisko domu, tak aby cały wypad na maraton zajął kilka godzin. Dlatego też jeżdżę dystans mega. Z tych powodów priorytetowym celem dla mnie stał się jak na razie cykl Poland Bike, a starty na Mazovii traktuję jako uzupełnienie kalendarza. Zdecydowałam się na start w Łodzi, bo po pechowym rozcięciu gumy w Radzyminie chciało mi się ścigać, a autostrada do Łodzi znacznie ułatwia podróż z Warszawy.
Przed startem lekka mżawka, chłodno, a prognozy zapowiadały spore opady.
Na starcie moja rywalka znana z Poland Bike, Ania Urban, więc wiedziałam, że i tym razem będę musiała dać z siebie dużo, bo Ania nie odpuszcza. Wystartowałam dosyć ospale, ale ostatecznie po asfaltowym rozjeździe obie znalazłyśmy się na podobnej pozycji, pod koniec sektora. Trochę czasu mi zajęło, zanim zdecydowałam się zaatakować. Na trasie było tłoczno, więc tempo jazdy było mocno zdeterminowane miejscem w kolejce.
Pierwszy odcinek, tak do około 30-35 km, warunki na trasie były bardzo dobre. Dalej lunęło i lało do samego końca, a podłoże robiło się coraz mniej przyczepne. Akurat ostatnia część trasy była najbardziej techniczna, było sporo ostrych podjazdów. Przy napędzie 1-11 jest dylemat, czy założyć mniejszą tarczę, wtedy zabraknie na płaskim, czy większą, z ryzykiem, że będzie za twardo na podjazdach. W Łodzi były momenty, że nogi mocno paliły i nie wiedziałam czy przepchnę do końca. Z oponami też zaryzykowałam i zostawiłam sobie Schwalbe Furious Fredy, bo słyszałam, że łódzki maraton jest szybki i twardy, nawet po deszczu. Po kilkudziesięciu minutach deszczu wąwozy w lesie były naprawdę śliskie, ale udało mi się uniknąć gleby.
Maraton był ciekawy, a przez to, że dystans należał do krótkich – (u mnie 47 km, niewiele ponad 400 m przewyższenia), nawet mimo ulewy jazda sprawiała mi frajdę do końca. Na metę wjechałam po niecałych 2 godzinach, a Ania niewiele ponad minutę za mną. Przyznała potem, że na ostatnich podjazdach miała mnie w zasięgu wzroku.
COMMENTS