Hej! #mtbxcpl jest na Google News - kliknij tu i bądź na bieżąco z tym, co słychać w kolarstwie!
REKLAMA
Kolejny start w imprezie Cezarego Zamany za mną. Uczucia mam mieszane, choć na pewno pozytywne. O trasie można było czytać i słyszeć wiele, zanim tak na prawdę oficjalnie została przedstawiona. Szczerze mówiąc, nigdy (bardzo rzadko) nie oglądam przed startami mapek, nie analizuję przewyższeń, jeśli takowe są, nie wczytuję się w barwne opisy. Przecież i tak dystans będzie inny od zapowiadanego, a i przewyższeń im więcej tym lepiej, prawda? :) Do tego czytając w opisach o niebezpiecznych miejscach, zastanawiam się potem czy źle pojechałem, coś ominąłem? Więc po co zawracać sobie głowę.
Sugerując się zatem wrażeniami i doświadczeniem z poprzednich edycji Mazovii, zawierzyłem ekipie Cezarego i z góry założyłem, że trasa będzie co najmniej dobra!
Niestety Łódź przywitała nas dość chłodną, wietrzną i deszczową pogodą. Zdecydowanie lepiej czuję się podczas upałów, choć oberwanie chmury jakoś dziwnie, pozytywnie mnie pobudziło. To już był taki moment, w którym wszystko robi się obojętne i po prostu można doginać do mety.
Ale od początku. Na starcie pozytywnie zaskoczyła mnie frekwencja i mocna obsada w pierwszym sektorze. Wiedziałem, że łatwo nie będzie, ale to tylko dobrze. Do sektora wszedłem dość późno, ale nie martwiło mnie to, bo pierwsze 3-4 km trasy stanowiła długa, szeroka, asfaltowa rozbiegówka. Szybko przedostałem się na czub, z którego właściwie już nie zszedłem do końca wyścigu. Innymi słowy, jak rasowy łoś ciągnąłem za sobą innych zawodników nie otrzymując znaczącej zmiany. Zazwyczaj tak nie jeżdżę, ale jak wspominałem w „planach na sezon 2016” starty do czerwca traktuję testowo-treningowo, więc jazda całego wyścigu na kole zupełnie mnie nie interesuje. Wolę dojechać na niższej pozycji, ale ze świadomością mocnych i słabych punktów we własnych przygotowaniach na drugą część sezonu. Stąd to pozornie bezmyślne „pałowanie” i robienie za konia pociągowego na kolejnym już wyścigu. W poprzednich edycjach taka jazda skutkowała samotnym odjazdem prędzej czy później, w Łodzi, po rozjeździe mega / giga zostało mi na kole dwóch zawodników, w tym zwycięzca dystansu, Paweł Baranek. Paweł jak to Paweł, na starcie pokonuje mnie doświadczeniem oraz inną taktyką. W Łodzi postanowił dać ostatnią zmianę, która zagwarantowała Mu wygraną, a mnie nauczyła, że muszę popracować nad techniką jazdy w bardzo mokrych i śliskich warunkach. Zwycięstwo tego dnia było w zasięgu, ale jazda okazała się zbyt asekuracyjna.
Sama trasa była skrajnie różna. Raz asfalt i prosty dukt, raz fantastyczna sekcja rodem z XC. Chciałoby się zastąpić niektóre fragmenty czymś ciekawszym, ale ogólnie trasę oceniam na plus. Obfite opady w drugiej części wyścigu znacznie podniosły poziom trudności trasy, uczyniły rywalizację ciekawszą, a liczne podjazdy i zjazdy zdecydowanie bardziej wymagającymi.
Trasa jak zwykle oznaczona była bardzo dobrze, organizacja tej edycji też nie zawiodła.
COMMENTS