Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie dzięki TOBIE!
Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i zarażać pasją.
Najważniejsza informacja na 2016 r. z punktu widzenia kolarzy górskich to ta, że wraca MTB Marathon – Karpacz. W zeszłym roku miał być, w końcu go nie było, w tym roku wracacie i – jak sam mówisz – dajesz szansę.
W ubiegłym roku nie było maratonu dlatego, że mieliśmy tyle innych imprez, które nas obciążały fizycznie, psychicznie i czasowo, że jego uruchomienie praktycznie po roku, który był słaby, czy też może po prostu inny w porównaniu do innych lat, nie miało najmniejszego sensu. Doszliśmy do wniosku z Michałem Kowalskim, który w pewnym sensie ten obszar koordynuje, że warto zrobić rok przerwy. Żeby trochę oczyścić atmosferę z różnych rzeczy, lepszych i gorszych, czy też może żeby ludzie pojeździli, popróbowali innych imprez, bo nikt nikogo do niczego nie zmusi.
Daje się zauważyć pewną tendencję, że coraz więcej zawodników wybiera miejsca, gdzie ma łatwiej z dojazdem, niż to, co od lat próbujemy forsować, czyli że kolarstwo górskie powinno być zawsze w górach. Podobnie dzieje się teraz w przypadku biegów maratońskich czy półmaratońskich. Jak jeszcze jakiś czas temu były imprezy główne, takie jak Warszawa i Maraton Warszawski, czy Kraków albo Poznań, to nawet zawodnicy z Ustrzyk Dolnych, z Karpacza czy z Suwałk z na te imprezy się jechali, bo to były takie imprezy docelowe. Tak teraz wzorem maratonów powstało w opór biegów mniejszych, większych, które są bliskie lokalizacji, miejscu zamieszkania poszczególnych ludzi.
Ludzie już nie patrzą, czy to jest impreza większa, mniejsza, z tradycjami czy bez. Jadą i startują tam, gdzie jest im bliżej, łatwiej. Szczególnie, jeżeli chodzi o kwestie logistyczne, a być może także o kwestie finansowe. Zauważam to teraz też w triathlonach, także to nie jest tak, że maratony się w pewnym sensie wypaliły, tylko ten pęd życia, czy też chęć ułatwienia sobie w kwestiach logistyki doprowadza do tego nie tylko w przypadku maratonów, ale też innych dyscyplin.
Czy nie jest tak, że jeśli jedzie się w góry na maraton, to gdzieś tam pokutuje takie przekonanie, że w górach trzeba pojechać to giga? Trzeba spędzić te 5-6 godzin na rowerze – nie mówię o czołówce, która spędza powiedzmy 3 godziny – i realnie dla coraz większej grupy ludzi jest problemem, żeby przygotować się do takiego maratonu. Tym bardziej, jeżeli oni jeżdżą sobie gdzieś w okolicy po podwórkowych „ogórkowych” wyścigach, to koniec końców taki wypad w góry dla nich kończy się nie maratonem, tylko de facto wycieczką na rowerze po strzałkach. Bo nie mają odpowiedniej wydolności, żeby taki maraton ukończyć.
Należy ten udział w imprezie, udział w zawodach postrzegać na kilku różnych płaszczyznach. Z jednej strony, tak jak mówisz, może to być na zasadzie wycieczki, przyjazdu i spróbowania się ze sobą. Jednak jeśli się trenuje tylko w tych warunkach łatwiejszych, zauważam np. za granicą, że nie jest tak, że się człowiek mega napina i stawia sobie za priorytet jeżdżenie w trudnych imprezach, bo też tam na samym końcu nie o to chodzi.
Tak schodząc z tematu, dziwią mnie trochę takie sytuacje, że Polacy – a zauważam też i Czechów – jeżdżą i startują w imprezach zagranicznych i są wstanie przejechać 1500 km i startować w Saltzkammergut Trophy i Sella Ronda Hero, czy w innych wyścigach. Jadą tam i jakby nie jest wtedy już kłopotem kwestia, czy jest to logistyka większa, czy też mniejsza, czy jest to trudne czy nietrudne, jeżeli w Grand Raid w Szwajcarii przechodzi się dosłownie, z buta jakieś 6km przez teren bardzo strzeżony, bo tam jest rezerwat i tam nikt nie narzeka, że trzeba przejść. A w momencie, kiedy jest to przejście w Polsce 200-300m po to, by później załapać się na jakiś fajny zjazd, fajnego singla, to od razu jest gadanie, że maraton to się powinno jeździć, a nie chodzić. Dla mnie to jest trochę dziwne.
Też abstrahując od strony finansowej, że czysty koszt udziału w imprezie jest uśredniając na poziomie 70-80 zł, ten narzekający jedzie z Polski czy też z Czech do kraju zachodniego i nie jest problemem zapłacić równowartość opłaty startowej, ale wyrażonej w euro. To mnie gdzieś tam zastanawia, aczkolwiek też mam świadomość, że żyjemy w takich a nie innych realiach i w naszym przypadku jest to odnoszone do tego, co funkcjonuje w naszym kraju, a nie do tego, co funkcjonuje w innym.
[fb_embed_post href=”https://www.facebook.com/173149309453259/photos/a.189920371109486.30334.173149309453259/496886750412845/?type=3&theater/” width=””/]
Czyli co, jeżdżę głównie koło domu, ale raz, dwa, trzy razy do roku wybieram sobie taką epicką imprezę i jadę na nią i startuję. Taki jest Twój pomysł z MTB Maratonem na przestrzeni najbliższych lat? Chciałbyś, żeby to była taka impreza docelowa, kultowa dla wielu osób?
Nie chcę używać słowa „kultowa”, bo każdy to będzie na swój sposób interpretował. Chciałbym, żeby to była taka impreza, na którą być może się czeka. Tak było z 15 lat temu z Festiwalem w Szklarskiej Porębie. Wiadomo było, że ten festiwal był bodajże w połowie sierpnia i choćby nie wiadomo co się działo, zawsze był wpisany w kalendarz. Wielu moich znajomych nawet i z Białegostoku twierdziło, że muszą tam pojechać. Niezależnie od formy, niezależnie od sytuacji bieżącej, nie wnikam, czy to jest sytuacja rodzinna, finansowa, służbowa, prywatna, jechali. I to była taka impreza, na której było w opór ludzi z różnych dyscyplin. Był tam nie tylko maraton, ale też FR, DH i to sobie bardzo fajnie funkcjonowało. Myśląc o Karpaczu, bardziej stawiam sobie za wzór właśnie tą wspomnianą Sella Ronde, czy Saltzkammergut Trophy, czy choćby wyścig Roc d’Azur we Francji na koniec sezonu. Jest to jedna impreza, o której wiele się myśli.
Czy chciałbyś jakoś obudować swój maraton?
Wcześniej czy później na pewno będzie obudowany. W tym roku będzie na zakończenie Challengu, dlatego jest tam dzień oddechu, żeby potem wystartować w Karpaczu. Na pewno nie chce mi się bawić w rzeczy, które od wielu lat mnie już jakby drażnią, bo postrzeganie imprezy to oczywiście jest wiele detali, które stanowią o całości. Ale jeśli to, czy dostaniesz na starcie bidon czy koszulkę stanowi to tym, że ktoś będzie jechał z drugiego końca Polski… I tak musisz zapłacić za przejazd w obie strony plus noclegi pewnie 500, 600 lub 700 zł, a tu okazuje się, że drobna rzecz o wartości 5 lub 10 zł stanowi o tym, jak jest postrzegana impreza.
Trochę jak z niektórymi triathlonami, gdzie koszulkę finishera dostajesz w pakiecie startowym, a nie na mecie.
W pakiecie finishera dostajesz, jak już ukończyłeś. Tak było chyba w ubiegłym roku w Gdyni. Ale też to się zmienia, bo na przykład widziałem bieg Chudy Wawrzyniec, gdzie organizatorzy zadecydowali, że nie będą dawali czegoś, co jest standardem w biegach, czyli medalu na mecie. Dostaną go tylko zwycięzcy, w poszczególnych kategoriach 3 osoby, które stają na podium, a równowartość tych pieniędzy, które są fizycznie wydawane na medale, zostanie przekazana dla jakiejś lokalnej grupy, która nie jest w stanie kupić sobie sprzętu i na pewno te pieniądze będą lepiej spożytkowane.
Oczywiście, dla jednych kolejny medal to bardzo ważny element, ale ja widzę to chociażby na swoim przykładzie. Mam tych koszulek z różnych imprez już tyle, że czekają w innej szafce, żeby je wykorzystać do czyszczenia łańcucha. A to przecież chyba nie o to chodzi.
[fb_embed_post href=”https://www.facebook.com/mtbtrophycom/photos/a.151456281623020.23161.114997805268868/645398645562112/?type=3&theater/” width=””/]
No właśnie wspomniałeś tutaj o biegach. Organizujesz też imprezy biegowe, masz doświadczenie z triathlonu, masz doświadczenie z imprez biegowych, robisz też trochę komercyjnych imprez dla firm. Jak to wszystko przełoży się na tegoroczne imprezy kolarskie? Jak Twoje doświadczenie z innych dyscyplin czy – można powiedzieć – z innych społeczności przekłada się na to, jak dziś patrzysz na etapówki, czy na maraton, który będziesz robić w tym sezonie?
O tyle jestem w komfortowej sytuacji, że mam dostęp do ludzi z różnych dyscyplin i ludzi, którzy w inny sposób postrzegają udział w zawodach. Naprawdę bardzo pozytywną grupą są ci, którzy startują w tych biegach górskich ultra, to ludzie kompletnie bezobsługowi. Szczęśliwi, że mogą przebiec, że mogą uczestniczyć, a na samym końcu jak dostaną na mecie banana, to są mega zadowoleni, wynoszą tego organizatora pod niebiosa.
Czyli to, taka roszczeniowość klienta, która nam trochę przeszkadza w kolarstwie, górskim zwłaszcza, nie występuje w innych dyscyplinach?
Tego nie ma w biegach górskich, w triathlonach jest trochę inna społeczność, niż to, co się dzieje przy tych naszych rowerach górskich. Może jestem nie do końca rzetelny w ocenie, bo większą część swojego życia spędziłem przy maratonach i na przestrzeni 2004 – 2014 r., czyli gdzieś przez 10-11 lat nie widziałem świata poza maratonami. Moje zaangażowanie było duże. Teraz mogę powiedzieć wprost, że za duże. Konsekwencją tego jest przemęczenie materiału, bo faktycznie był okres, kiedy przez parę dobrych lat nie było na forum wątku, czy też pytania bez mojej odpowiedzi.
Zaangażowałem się w to ponad miarę, a teraz z perspektywy czasu trzeba było na te rzeczy spojrzeć kompletnie inaczej. Inni znowuż mówili, że fajnie jest, bo na każde pytanie odpowiadasz, ale można się w pewnym momencie dać zwariować. A ja ewidentnie zwariowałem. Epicentrum tej sytuacji, która miała miejsce, był problem prywatny, rodzinny – córka mając 9 lat nie potrafiła jeździć na rowerze, bo nie było czasu, żeby poświęcić jej uwagę. Nie było czasu, czy też możliwości, bo zawsze ten komputer był otwarty i trzeba było reagować, bo ktoś miał zapytanie o wyposażenie 4 bufetu na 6 etapie Challengu. Czy odbieranie telefonów o godz. 2 w nocy z zapytaniem, czy ja jeszcze nie śpię i czy mogę na parę pytań dać odpowiedź…
To był czas specyficzny i na samym końcu oceniam go – trochę może buńczucznie powiem – ale negatywnie, trzeba było do tego podejść inaczej.
[fb_embed_post href=”https://www.facebook.com/mtbchallengecom/photos/a.450815344951834.104324.241192199247484/1011818335518196/?type=3&theater/” width=””/]
Ale wszystko jest jakąś nauką życiową, więc wyciągnąłeś wnioski, zrobiłeś przerwę od maratonów, masz jednocześnie dość zgraną ekipę, z którą pracujesz i tworzysz imprezy, więc pytanie na ile w tym roku będziesz zaangażowany w kolarstwo górskie?
Jest tak, że mamy obecnie osiem różnych imprez i nie ma opcji, żeby być na każdej z nich na full. Są podzielone zadania i każdy ma pewną część pracy do wykonania. Na dobrą sprawę maraton w Karpaczu traktuję w tym roku jako próbę. Może trzeba było zrobić dwa lata przerwy. Ale akurat jest dobry klimat w samorządzie, fajni ludzie i oni w pewnym sensie wpłynęli na decyzję, że Karpacz będzie w tym roku, a nie w kolejnym. Jednak w planach miałem zrobić przynajmniej dwa lata przerwy.
Miałem świadomość tego, że niektórzy zapomną, niektórzy pomyślą sobie, że to już jest koniec. Wielokrotnie spotykałem się również z informacjami, że mam problemy finansowe i dlatego też tego nie ruszałem…
Wiadomo, takiego czarnego PR-u zawsze jest pełno, a ludzi zawistnych nie brakuje …
Informuję więc wprost: mam się dobrze, mam za co żyć i nie narzekam na brak jedzenia, działam, funkcjonuję.
To tak naprawdę czemu wracasz do tego maratonu?
Nie ukrywam, że przy okazji wyścigów etapowych dość dużo czasu spędzam z ludźmi z zagranicy i rozmawiam, gdzieś tam próbuję zaadaptować to, co się dzieje na zachodzie do naszych polskich warunków. Tak samo jak w przypadku pierwszej imprezy Challenge, praktycznie przez 3 albo 4 lata nie działo się zbyt wiele, bo impreza kumulowała głównie zawodników z Polski. Gdzieś tam jednostkowo pojawił się ktoś ze Szwajcarii, Czesi czy też Niemcy, a dopiero później, jak doszedłem do wniosku, że warto imprezę wypuścić na zewnątrz, okazało się, że mogą przyjechać w nasze polskie góry choćby ludzie z Nowej Zelandii czy z Australii, a na Trophy przyjeżdżają ludzie choćby z Nepalu.
I to mnie w pewnym sensie gdzieś tam dziwi, dlaczego ludzie z drugiego końca świata przyjeżdżają, jeżdżą i są zadowoleni, wyczuwają pewne elementy, których u nich nie ma. W Nepalu są fajne góry, tyle, że tam się chodzi. U nas można było pojeździć. Pomyślałem, że być może jeśli ludzie zza granicy przyjeżdżają na nasze tereny, to nie ma co się odwracać plecami do tego, co się robiło kiedyś w przeszłości, tylko być może wrócić z nowym pomysłem, z nową ideą.
Tą ideą są właśnie imprezy, które funkcjonują na zachodzie, czy w ogóle gdzieś tam w świecie, choćby Ledville 100, czyli taka impreza na 100 mil w Ameryce, gdzie jeździ się praktycznie w sposób nienormalny, bo jedziesz do punktu i zawracasz na tej samej trasie. Mijasz się z innymi zawodnikami i tam kwestia bezpieczeństwa nie jest problemem, bo wszyscy wiedzą, jakie są reguły. Myślę, że można by było to w Polsce zaadaptować biorąc pod uwagę doświadczenia, które zdobyłem przy wyścigach etapowych i – jak wcześniej wspomniałem – w rozmowach z ludźmi z różnych krajów.
Czyli tak naprawdę, jeśli chodzi o MTB, czyli etapówki i maraton, to twoje doświadczenia są dla Ciebie – można powiedzieć – skrajne, bo na etapówkach udało Ci się wypracować uczestnika zagranicznego, mniej awanturującego się.
Może nie mówmy w ten sposób, że mniej awanturującego się. Po prostu wydaje mi się, że cały czas jeszcze u nas tkwi ta zaszłość socjalistyczna i być może to nowe pokolenie, które teraz wchodzi, mimo wszystko wyssało z mlekiem matki takie postawy. Może nie do końca roszczeniowe, ale takie, które wynikały z nadopiekuńczości państwa.
Ktoś może myśli, że skoro robię tyle tych imprez, to wszystko co robię, zrobię dobrze. Oczywiście, ja coś oferuję, a klient jest potrzebny, ważny i ogromny. Wracając do poprzedniego wątku, bardzo mi zależy na tym, aby te doświadczenia, które na przestrzeni 15 lat się w Polsce zdobyło: 12 razy etapówka Sudety MTB Challenge, 10 Beskidy MTB Trophy, plus ci ludzie, plus pooglądanie tego, co się dzieje za granicą, po prostu zaowocowały. Doszedłem do wniosku, że po tym roku przerwy warto taką imprezę ruszyć, tym bardziej, że jak już wspomniałem wcześniej, mamy dobry klimat w samorządzie lokalnym. Oczywiście, można było pomyśleć o takiej miejscowości jak Szklarska, Szczawnica czy Istebna, takie miejscówki też były rozpatrywane, ale nie ukrywam, że mocnym punktem w tym całym zamieszaniu jest Michał Kowalski, który jest na miejscu, tam jeździ, tam zna trasy i on w pewnym sensie zmobilizował mnie do tego.
C.D.N.
COMMENTS