Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie dzięki TOBIE!
Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i zarażać pasją.
Każdy miłośnik MTB nie kojarzy tego miejsca z górami, a raczej z płaskim terenem do przejechania na tzw. „sprincie”. W rzeczywistości trasa nie jest wymagająca, bo stanowi jedynie przedsmak tego co nas czeka, możemy tu spotkać dwie niewielkie górki, sieć singli i łącznie klika kilometrów asfaltu.
W porównaniu do zeszłego roku warunki pogodowe były zupełnie inne. Na pewno było cieplej, bo nie kilka a kilkanaście stopni, ale padający deszcz w dni poprzedzające dzień startu sprawił że trasa nabrała charakteru. Startowałem na dystansie mega i pierwszy raz w mojej amatorskiej karierze kolarskiej z drugiego sektora. Wylądowałem na ogonie stawki w sektorze, co wymagało ode mnie rozpoczęcie jazdy na maxa od pierwszych kilometrów tak żeby nie pozostać na końcu, a próbować swoich sił trochę wyżej. Musiałem przedzierać się przez błoto, kałuże i niczym wąż pełzać pomiędzy zawodnikami, żeby zawalczyć o lepsze miejsce. Bardzo podobała mi się postawa innych uczestników maratonu, pełna kulturka, nie było wyprzedzania na styk, a sygnały „hamuj!” z przodu stawki pozwalały uniknąć kraksy. Wraz z upływem kilometrów peleton został rozciągnięty i atmosfera nieco się rozluźniła. Dojeżdżając do sieci singli ok. 30 km utrzymywałem wysokie tempo czując tak długo oczekiwaną radość z jazdy. Jazda singlem była sprawdzianem z techniki dla każdego z nas. Ostre podjazdy i zjazdy pokryte błotem stanowiły nie lada wyzwanie przede wszystkim żeby jechać tak, aby koła nie boksowały, a równowaga była nie zachwiana tzn. żeby czasem nie zatańczyć na rowerze. Jadąc tak do ok. 36 km po wjechaniu na szeroką drogę leśną mój organizm zaczął się buntować. Poczułem tzw. bombę nogi odmówiły posłuszeństwa i tempo spadło do średnio 20 km/h. Dużą część trasy jechałem sam, aż zostałem dogoniony przez grupę kolarzy, którą wcześniej zostawiłem w tyle. Po wielu słowach otuchy „dawaj, trzymaj się koła!” ze strony zawodników, którzy mnie wyprzedzali dostałem małego kopa. Te ostatnie kilometry po rozjeździe mega/giga przejechałem samotnie myśląc tylko o dojechaniu do mety. Ostatni zakręt i prosta były mega pozytywne, kibice podnosili na duchu i dodawali mocy, co pozwoliło dumnie zakończyć wyścig.
Podsumowując dzień rozpoczynający mój sezon ostatecznie nie wyszło tak źle. Uplasowałem się w pierwszej setce kat. Open, co w zestawieniu do zeszłego roku oznacza “jest lepiej!”, a zawodników którzy ukończyli Mega było ponad 800! Z Miękini zrobił się naprawdę ciekawy i wymagający maraton, a wszystko zawdzięczaliśmy błotku i singlom, o które zadbał Organizator. W dodatku, żeby nie zatańczyć na rowerze i nie zostać ściągniętym do parteru trzeba było stale kontrolować ruchy, pracować ciałem i być mocno skoncentrowanym. Brakowało nieco interwałów, ale to wynikało z ukształtowania terenu, z którego więcej nie dało się wycisnąć. Dwie wspomniane górki tj. Diabelska Góra i Wieżyca nie dały się we znaki, gdyż były po prostu za małe, ale na pewno trzeba było się trochę posilić, jednakże bez większych trudności technicznych. Uważam jednak, że Miękinia to odpowiednie miejsce na rozpoczęcie sezonu i poczucie bliskości nadchodzących górskich etapów.
Drugi sektor stanowił dla mnie nowe doświadczenie i czułem większego ducha rywalizacji i mocno sportowe nastawienie, ale wszystko w granicach fair play. Jest to mój drugi sezon i jestem na etapie poznawania swoich granic możliwości i zbierania informacji, co zrobić żeby było lepiej.
Pierwsze koty za płoty! Myślę że następne zawody w górach sprawdzą w pełni czy zima nie została przespana i czy prawdziwi z nas kolarze górscy! Hej przygodo! Czekam na następne wyzwania.
COMMENTS