Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie dzięki TOBIE!
Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i zarażać pasją.
Marco Pantani został wykluczony z Giro w związku z malwersacjami włoskiej mafii, news ten przechodzi bez większego echa w polskim środowisku. Marek Tyniec poświęcił temu artykuł, ale nie wywołało to specjalnie dużej burzy. Czy Pirat dostał bana słusznie? Zapewne tak bo za uszami (nie małymi) miał pewnie sporo, pytanie jednak czy Marco by dziś żył? Jeśli tak to zastanówmy się jak dziś we Włoszech świeci mocno świeci gwiazda Mario Cipolliniego, pomnóżmy to razy sto i myślę, że uzyskamy status jaki miałby dziś Pantani.
Jeśli uważasz, że kolarze epoki EPO, tylko i wyłącznie wyrządzili krzywdę naszej dyscyplinie sportu to od razu możesz przejść do komentarzy i pohejtować, że to co pisze jest głupie. Mam zamiar tutaj wystawić kilku koksom laurkę i to całkiem świadomie. Kiedy miałem kilkanaście lat i w sumie jeszcze nie sądziłem, że kolarstwo będzie wypełniało zdecydowaną większość mojego życia to tak czy siak lubiłem oglądać je w telewizji. Pamiętam relacje GP MTB w TVP oraz mniej więcej pod koniec lat 90 relacje z TdF i Vuelty. Oczywiście dodatkowo na Igrzyskach Olimpijskich też zawsze śledziłem kolarzy. Przypominam sobie też jak wielkim wydarzeniem było to, że Maurizio Fondriest pojawi się na starcie TdP, które za sprawą Czesława Langa nabierało właśnie nowego wcielenia. Kiedy ktoś pyta mnie o gwiazdy kolarstwa to wracam raczej do tamtych czasów, nie wiem czy jest to sentyment, a może to że wtedy to wszystko budziło we mnie tyle emocji.
Dziś tak naprawdę mimo, że epoka EPO jest za nami to nie wiadomo czy ten co jest pierwszy będzie za pół roku pierwszy. Wtedy też tak było, ale jeszcze tego nie wiedziałem. Peleton wtedy wyglądał zdecydowanie inaczej, zawodnicy jeździli bez kasków, dopiero za jakiś czas wprowadzono obowiązek ich zakładania. Nawet przez pewien czas można było zdjąć kask na ostatnim podjeździe, jeśli meta była u góry. Twarze zawodników nie były schowane za aero kaskami ani wielkimi okularami, dużo więcej można było z nich wyczytać no i generalnie mam wrażenie, że oprócz samego sportu działo się więcej.
Tęsknię mimo wszystko za brawurowymi atakami Pantaniego, za Savoldellim wygrywającym Giro na zjazdach, za codziennymi ucieczkami Jalaberta, do dziś każdy inny zawodnik niż Virenque jakoś dziwnie wygląda w koszulce w grochy. Nikt już tak charakterystycznie nie przechyla głowa jak Mancebo, gdzie jest Chepe Gonzales i całe Kelme? Joseba Beloki? Abraham Olano? Iban Mayo? Roberto Heras czy wreszcie Tyler Hamilton. Wiem, że sportowo nie ma jak porównać tych ludzi z dzisiejszymi zawodnikami, ale wcale nie chcę tego robić… Chciałbym jednak podnieść temat tego, że wielkie toury są dziś nudne jak szachy, już nie mówię o tym, że ataki są szykowane na ostatnią chwilę bo generalnie poziom jest tak równy i tak wysoki, że rzadko kiedy da się jechać szybciej i zaatakować.
Ja jako kibic i fan kolarstwa i jako zwykły konsument chciałbym akcji, wiem że to może oznaczać „chcesz akcji to znaczy, że chcesz dopingu”. Chyba nie tylko ja tego chcę bo widać jaką popularnością cieszą się wiosną wyścigi klasyczne. Kiedyś generalnie można było zobaczyć „piekło północy” i Flandrię i na tym był koniec, dziś relacje mamy nawet z mniejszych wyścigów w Belgii i Holandii, gdzie przy trasie jest wielu kibiców, a widownia przed TV też spora. Wiatr, kraksy, błoto, kocie łby, szuter, skoki, ataki – tu jest wszystko. Kiedyś te wszystkie elementy na etapówkach były równoważone dwoma czynnikami: dopingiem i charyzmą.
Niby teraz jest więcej kamer, gopro na rowerach i w ogóle, a kiedyś jakoś więcej smaczków się przedostawało, jak choćby „bójka” między Naudzusem i Petacchim, rajd po ściernisku Armstronga, każdy wywiad Jensa Voigta, wszelkie gesty przyjaźni, sympatii hamowania peletonu podczas kraks itp… Oczywiście mogły być one kierowane tym, że „on wie, że biorę bo mamy tego samego lekarza, więc nie uciekam bo będzie syf”. Niemniej jednak, kiedyś ciężej było zasnąć na relacji niż dziś. Dla mnie osobiście ostatnim takim wielkim dniem „tamtych czasów” oczywiście nie w znaczeniu dopingu, w znaczeniu tych emocji to 2009 rok kiedy Sylwester Szmyd wygrał na Mount Ventoux, ten poziom emocji wrócił do mnie dopiero w 2014 za sprawą Rafała Majki i Michała Kwiatkowskiego.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie zaskoczę teraz błyskotliwym lekiem na to wszystko. Zdaję sobie sprawę z tego, że wzrost emocji w kolarstwie jest wprost proporcjonalny do brudu w tym sporcie. Dzisiejsze etapówki idą w nudę rodem z Formuły 1, a mi się marzą emocje rodem z Moto GP. Może to podejście czystko konsumpcyjne, ale nic nie poradzę. Na koniec chciałbym wrócić do wieszaniu psów na koksiarzach. Oczywiście są oszustami w sporcie i należą im się wszystkie kary. Ja staram się na nich spojrzeć z większym dystansem i jak najszerzej, no bo zastanówmy się, w ogólnym rozrachunku, czy Lance dla kolarstwa zrobił więcej złego, czy więcej dobrego? Rynek amerykański po zdyskwalifikowaniu Armstronga nie obraził się na kolarstwo, które za pomocą Teksańczyka eksplodowało w Stanach i hype wcale nie cichnie.
Kiedy rozmawiam, że znajomymi zawsze powtarzam to, że jakby podliczyć liczbę ludzi, których na rowery „posadzili” dopingowicze to wyjdzie zapewne dużo większa liczba niż „czyści” herosi. Dlatego fajnie, że nowe pokolenie kolarzy w stylu Sagana potrafi czasem pokazać różki, nie koniecznie na kontroli antydopingowej ;) Nie ma co obrażać się na jakieś wybryki, żarty i tym podobne. No bo koniec końców jak mówił Bolec w „Chłopaki nie płaczą”: (…) Przydałoby się trochę polotu i finezji w tym smutnym jak… (…) No wiecie jak jest dalej ;)
Jeśli macie jakiś lek na to by kolarstwo znów było emocjonujące to chętnie je poznam, a jeżeli uważacie że gadam głupoty to.. ten kto w ciągu pięciu lat nie zasnął przed tv podczas wyścigu niechaj pierwszy rzuci kamień :)
COMMENTS