Hej! #mtbxcpl jest na Google News - kliknij tu i bądź na bieżąco z tym, co słychać w kolarstwie!
REKLAMA
W minioną niedzielę odbył się Wielki Finał cyklu Lotto Poland Bike Marathon w Wawrze. Był to zarazem mój ostatni start w tym sezonie. Już przed wyścigiem miałam pewną pozycję w klasyfikacji generalnej, ale mimo wszystko chciałam dobrze pojechać, dać z siebie wszystko i pokazać, że nie przypadkowo zajmuje pozycję liderki.
Trasa w Wawrze liczyła 51 km i mimo, iż była stosunkowo płaska nie licząc kilku „zmarszczek” po drodze, nie była lekka. Mnóstwo krętych, wąskich ścieżek, najeżonych korzeniami, dziurami, do tego miejscami upierdliwy piach. Ciągłe zwalnianie i rozpędzanie się na nowo dało popalić. Ogólnie czułam się mocna, jednak tego dnia czegoś zabrakło. Start jak zwykle szybki, pierwsze kilometry szerokie, więc każdy próbował dobrze ustawić się przed wjazdem na single. Jechało się dosyć ciężko, chwilami lekkość jazdy powracała, ale tylko na chwilę.
Po 20 km przyszedł kryzys, zniechęcenie, miałam ochotę się poddać, ale nie takie było założenie na ten start. W tym czasie zaatakowała Ania Urban, za chwilę poprawiła Dorota Rajska i dziewczyny odjechały. Trochę dołujące, kiedy ktoś Ci odjeżdża, a Ty nie jesteś w stanie nic zrobić. Niechciana bomba mnie dopadła, ale tłumaczyłam sobie, że przecież nie można cały czas jeździć w gazie, w końcu musiało mnie to spotkać.
Z pomocą przyszedł żel energetyczny, który wyciągnęłam z kieszeni i już po 2 minutach zaczęłam wracać do gry. Dziewczyny pojawiły się na widoku, a razem z nimi iskierka nadziei, że jeszcze nic straconego. W końcu je doszłam, odzyskałam nieco spokoju i kontrolowałam sytuację. Cały czas jechałyśmy razem, żadna nie chciała się oderwać. Zawzięte.
Jednak na kilka kilometrów do mety zaatakowałyśmy razem z Anią Urban. Nasza współpraca się opłaciła, bo zgubiłyśmy Dorotę, ale znając jej możliwości i doświadczenie w kolarstwie torowym nie można było odpuścić nawet na chwilę.
Tuż przed metą uznałyśmy, że w geście przyjaźni razem wjedziemy na metę trzymając się za rękę, potwierdzając tym samym naszą dominację w drugiej połowie sezonu. Wygrałyśmy ex-aequo Open Kobiet na dystansie Max (jednak Ania miała większe koła i na kresce jej błysk szprychy był szybszy od mojego :)).
Kolega Tomasz Wirkus idealnie podsumował naszą jazdę: „Jest walka kiedy trzeba, ale najważniejsze to szanować przeciwnika, który nie jest rywalem, lecz inspiracją do pracy nad samym sobą i sięganiem ku swoim limitom….”. Piękne , prawdziwe słowa. Koniec końców cały cykl padł jednak moim łupem.
Był to dla mnie świetny sezon. Rozpoczęłam go słabo, choć nawet wtedy kończyłam wyścigi w pierwszej trójce Open Kobiet, jednak druga połowa sezonu była dla mnie rewelacyjna. Trzymałam wysoką formę do samego końca, mozolnie odrabiałam poniesione wcześniej straty wierząc w końcowy sukces. Wiarą i ciężką pracą udało się ziścić swoje marzenie o zwycięstwie w całym cyklu.
Bardzo dziękuję mojemu trenerowi za pomoc w odbiciu się od dna na początku sezonu i dojście na sam szczyt oraz mojemu zespołowi TRW Cloudware Team za niezwykłe wsparcie i motywację. Z optymizmem patrzę na kolejny sezon. Teraz jednak czas na odpoczynek, roztrenowanie i wyznaczanie kolejnych celów.
Zdjęcie: Hubert Szperna
COMMENTS