Hej! #mtbxcpl jest na Google News - kliknij tu i bądź na bieżąco z tym, co słychać w kolarstwie!
REKLAMA
W ostatnią sobotę wystartowałam w pierwszym po letniej przerwie maratonie w hiszpańskiej Manilvie. Trasa wydawała się idealna na wejście w drugą część sezonu – tylko 65 km, z niewielkimi, maksymalnie 150-metrowymi podjazdami.
Na starcie stawiło się około 300 zawodników, w tym zaledwie 7 dziewczyn. Na moje nieszczęście wszystkie należały do andaluzyjskiej federacji, więc miały przywilej startu z samego początku stawki. Ja musiałam zadowolić się miejscem na końcu grupy. Po tradycyjnej 'neutralizadzie’, czyli powolnym wyjeździe z centrum miasta, rozpoczął się start ostry, pod górę. Już na samym początku wyprzedziłam 5 dziewczyn, niestety jedna mi uciekła i nie byłam jej już w stanie dogonić do końca wyścigu.
Trasa maratonu wytyczona została po pagórkach wokół Manilvy i przebiegała w większości po szutrowych drogach oaz kamienistych ścieżkach. Nie ma tam wysokich gór, jednak właśnie te pagórki w połączeniu z trudną nawierzchnią dały się najbardziej we znaki. Łącznie uzbierało się prawie 1700 metrów w pionie. Luźne kamienie utrudniały strome podjazdy, chociaż to na nich byłam wyraźnie lepsza od jadących ze mną zawodników. Na szybkich szutrowych zjazdach to jednak ja zostawałam w tyle – Hiszpanie (i Hiszpanki) są pod tym względem kompletnie szaleni. Miałam szansę wykazać się na bardziej technicznych zjazdach – w większości kamienistych singlach, często z rynnami wypłukanymi przez deszcze, był nawet fragment ze sztucznymi hopkami.
Wyścig ukończyłam na 2. miejscu ze stratą 8 minut to zwyciężczyni. Za tydzień zmierzymy się na kolejnym maratonie, tym razem będzie trochę dłuższy – 84 km z niespełna 700 m przewyższeń. Zobaczymy, czy doświadczenia z mazowieckich cykli pomogą! :)
COMMENTS