Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie dzięki TOBIE!
Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i zarażać pasją.
Do startu na maratonie King Oscar MTB Maraton 2015 sposobiłem się… 3 lata. Już w 2013 roku miałem w planach start w tej imprezie po świetnych recenzjach pierwszej edycji z roku 2012. Nie udało mi się to ani w 2013, ani też w 2014 roku. Paweł wręcz przeciwnie – trasę uskuteczniał od roku 2013 na kolejnych edycjach maratonu. Głosy uczestników wcześniejszych edycji budowały w mojej wyobraźni maraton, który będzie bardzo bolał i do którego należy na starcie podejść na luzie i nie liczyć na nic. Głównym założeniem było sprawdzenie formy po wznowieniu treningów, mających przygotować mnie do wrześniowych startów. Arena ku temu była znakomita – 23-kilometrowa runda była pokonywana dwukrotnie, co dało 1000m przewyższenia. Trasa oferowała zawodnikom dosłownie WSZYSTKO – siłowe podjazdy, techniczne zjazdy i single, szosową ścianę oraz odcinek płaski, ale za to pod wiatr.
Od startu tempo było wysokie – duża w tym zasługa premii górskiej, umiejscowionej na 1900 metrze. Robert Banach omal nie upadł na początku podjazdu i chociaż miałem zupełnie inny plan, przejąłem inicjatywę i dyktowałem tempo podjazdu. Na szczycie atak Michała Bogdziewicza skontrował Paweł i wygrał premię. Dobre tempo porwało grupę, zaś pierwsze podjazdy w terenie wyselekcjonowały 5 osobową czołówkę, z którą przez krótki czas utrzymywał się nasz teamowy kolega, Filip Jeleniewski. Ostatecznie na czele oprócz mnie i Pawła zostali Michał Bogdziewicz, Tomasz Repiński oraz Piotr Rzeszutek.
Zgodna praca na pierwszej rundzie dała czas na obserwację rywali i wyciągnięcie odpowiednich wniosków. Kolejny podjazd pod premię górską uszczuplił grupę o Rzeszutka. Następnie w terenie przejąłem inicjatywę i przyspieszyłem. Za mną został tylko Bogdziewicz, jednak wkrótce i on zaczął tracić do mnie dystans. Postanowiłem jechać swoje, będąc przekonanym, że Repiński i Bogdziewicz będą chcieli mnie wspólnymi siłami dojść, a na ich kole dołączy Paweł i skontruje w odpowiednim momencie.
Mocna jazda, dobre samopoczucie oraz doping podążającego całe czas za nami na quadzie Przemka Ebertowskiego pozwoliły mi dojechać samotnie do ostatniego, interwałowego fragmentu leśnego trasy. Tam poczułem trudy wyścigu i chwilowy brak koncentracji doprowadził do upadku. Szybko się pozbierałem, lecz w oddali słyszałem już hamulce Michała. Na ostatnim podjeździe poszedłem full gas i będąc na szczycie zauważyłem zbliżającego się do mnie… Pawła, a jakieś 20 metrów za nim Michała. Na polanie startowej zaczekałem chwilę na brata i wspólnie przekroczyliśmy linię mety, notując w tym sezonie kolejny, chyba najtrudniej wywalczony dublet.
Impreza zorganizowana przez Przemka Ebertowskiego była inna – ta inność polega na tym, że to był maraton, który zorganizował zawodnik w taki w sposób, w jaki sam chciałby zostać ugoszczony na każdym maratonie: atmosfera święta, pełne zaplecze serwisowe i gastronomiczne, nagrody finansowe i bony do sklepu rowerowego Nypel – to wszystko złożyło się na wielkie święto rowerowe w Czymanowie. Dla mnie to impreza, która powinna być stawiana za wzór wszystkim organizatorom w Polsce, na trasie godnej Pucharu Polski lub nawet Mistrzostw.
Wielkie dzięki Przemek – za rok wracam bronić tytułu! :)
p.s Mała sugestia – Czymanowo oraz potencjał tamtejszych terenów aż proszą się o Festiwal Rowerowy z prawdziwego zdarzenia z cross-country w sobotę i maratonem w niedzielę – przemyśl to
COMMENTS