Hej! #mtbxcpl jest na Google News - kliknij tu i bądź na bieżąco z tym, co słychać w kolarstwie!
REKLAMA
Zawody na własnym podwórku to nie lada gratka, więc przyjechać wypada, a że mam 25 km od domu do lasu miejskiego w Olsztynie to nie będę jechał samochodem tylko pojadę rowerem, szkoda tracić czas! Oczywiście jestem przed czasem, dopełniam formalności i objeżdżam trasę. Przed startem kameralna atmosfera, sam znajome twarze i już wiadomo, kto przyjechał tu triumfować a kto dobrze się bawić. Start i “poszły konie po betonie”. Na pierwszej pętli tłocznie, ale po chwili każdy znajduje swoje miejsce w szeregu. Trasa ciężka takie prawdziwe cross country (zakręt lewo, góra, zakręt 180 stopni i w dół, znów zakręt i hopka, sekcja błota, korzenie, podjazd, zajazd itd., czyli to, co tygryski lubią najbardziej!!! Na trzeciej pętli dociera do człowieka, że jeszcze 3 pętle do końca, a organizm już pokazuje “LOW BATERY”. Na podjeździe pod stary tor saneczkowy stoją chłopaki z Teamu i krzyczą; “strata do Banach 10 minut a do Darka Tumańca 1 minutę” a ja im na to, że za 2 minuty będę miał ZGONA!!! Po tym podjeździe jest lekki zjazd i sekcja muld, pumptracków, hopek i band więc dusza odpoczywa, jakoś człowiek toczy się do mety i patrzy tylko czy zawodnik z tyłu mnie nie dogania. Głowa cały czas pracuje i podsuwa myśli, „jeśli mi jest tak ciężko to i innym jest tak samo, no może poza Banachem i Bogdziewiczem, więc trzeba jechać ile organizm pozwala. Na bufecie dostaję wodę, a prosiłem o zimne piwo – no cóż słabe wyniki to i paliwo dają słabe, ale nie dla wyników człowiek tu przyjechał tylko dla frajdy z jazdy. Na 6-tej pętli dociera myśl, że to już ostatnia pętla, ostatnia pętla KATORGI i PRZYJEMNOŚCI, co za połączenie! Taka zabawa!
COMMENTS