Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie dzięki TOBIE!
Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i zarażać pasją.
Bike Maraton – Wałbrzych
„Są takie dni, kiedy mężczyzna jest słabszy” – mawiał mój kolega ze studiów przysypiając na przedpołudniowych zajęciach po całonocnej imprezie. Taki właśnie dzień miałem i ja w Wałbrzychu, który był naszym drugim występem w cyklu Bike Maraton 2014. Tym razem skład naszej drużyny był okrojony do minimum. Na wyścig wybrałem się tylko ja i Sebastian Chowaniec.
Wieczorem w przeddzień zawodów dotarliśmy do zaprzyjaźnionego gospodarstwa agroturystycznego „Pograniczna” w Głuszycy Górnej. Zdążyliśmy jeszcze zrobić krótką wycieczkę do granicy z Czechami, bynajmniej nie tylko dla rozruszania zesztywniałych kości po 7 godzinach samochodzie, ale głównie dla uraczenia się przed snem czeskim piwem. Mimo, że wypiliśmy raptem 1,5 butelki „na głowę”, to i tak poranne wstawanie nie przyszło lekko. Reszta poranka to już standard: owsianka, kawa, szybki transfer na start, ubranie się, złożenie rowerów, krótka rozgrzewka i już gotowi stanęliśmy w bardzo zatłoczonych sektorach. Na trasie trochę błota, ale dało się jechać, o ile ktoś nie przesadził z doborem opon w kierunku slick’ów. Trasa bardzo płynna jeśli chodzi o jazdę, dużo szutru, kilka ciekawych singli i podjazdów. Wałbrzych to taki maratonowy klasyk, nieco trudny, szczególnie po opadach deszczu, co też właśnie miało miejsce w ten weekend.
Niestety mogę ocenić tylko 60 z 75 kilometrów, które przygotował organizator na dystansie giga, bo właśnie na 60 kilometrze postanowiłem się wycofać. Od 30 kilometra zaczęło mi się jechać coraz gorzej. Początku też nie miałem atomowego, a przez tłok do punktu zjazdu dystansu mini, nawet nie sposób było jechać zbyt mocno. Za to Sebastian jechał jak natchniony i metę osiągnął w czasie 4:44:17, zajmując 44 open i 19 w swojej kategorii na dystansie giga. Chłopak naprawdę z wyścigu na wyścig jest coraz mocniejszy i jak tak dalej pójdzie, to będziemy się widywać tylko w samochodzie w drodze na zawody i z powrotem.
Kiedy już pogodziłem się z tym, że nie zaliczę tego maratonu do udanych, jadąc spokojnie do mety, naszło mnie na przemyślenia odnośnie organizacji tego cyklu. Chyba największą bolączką tego cyklu jest wspólny start wszystkich dystansów. Mimo, iż organizator stara się wybierać na początek długie i szerokie podjazdy, to jednak ponad 1000 zawodników regularnie stających na starcie powoduje zatory nawet do 10 km trasy. Podział na sektory startujące co minutę też nie jest rozwiązaniem, bo inaczej liczony system punktacji sektorowej dla poszczególnych dystansów sprawia, że w jednym sektorze stają zawodnicy o różnym poziomie wytrenowania. Jeśli chodzi o trasy, są coraz ciekawsze, mniej szutrów, więcej singli i technicznych zjazdów, ułożone są tak, by średnio doświadczony zawodnik mógł je przejechać, nawet przy niesprzyjającej pogodzie, choć z drugiej strony, dla wymagających zawodników mogą się okazać zbyt łatwe. Co do organizacji biura, to wszystko tutaj działa bez zarzutu, wyniki są od razu i praktycznie bez błędów. Bufety zaopatrzone aż nadto, obsługa pomocna, tylko ten posiłek regeneracyjny trochę zalatuje „malizną”.
ŚLR – Nowiny
Trasa w Nowinach udowodniła, że nie trzeba jechać na południe Polski, by poznać smak górskiej jazdy. Przekonałem się o tym podczas wyścigu w cyklu MTB Cross Maraton, na którym wystartowałem razem z Radkiem Szymborskim 1 czerwca. Na dzień dziecka sprawiliśmy sobie prawdziwe MTB. W podkieleckich Nowinach byliśmy przed 9-tą, bez większych kolejek opłaciliśmy wpisowe i odebraliśmy chipy do pomiaru czasu. Po załatwieniu wszystkich formalności przyszedł czas na podładowanie „baterii” owsianką. Siedzieliśmy z Radkiem na otwartym bagażniku samochodu i opychaliśmy się smakołykami. Potem już tylko przebieranie, rozgrzewka i ustawianie się w sektorach. Radek miał szczęście startować z pierwszego sektora, co wpłynęło nieco na płynność jazdy. Niestety ja po maratonie w Daleszycach nie trafiłem do sektora i startowałem z dalszej pozycji.
10:30 start i wszystko się zaczęło. Trasa liczyła 74km oraz 1826 m przewyższeń. Na pierwszych kilometrach musiałem sporo „przycisnąć”, żeby wyprzedzić słabszych zawodników i później mieć możliwość płynnej jazdy. Czasu na wyprzedzenie i zajęcie dobrej pozycji nie było dużo. Po ok. 2km wjeżdżaliśmy w leśną wąską ścieżkę i tu po paru metrach już zaczął się pierwszy podjazd. Wiele można by pisać o tej trasie, natomiast szczerze mogę powiedzieć, że nigdy nie jechałem tak wymagającego wyścigu. Wymagającego i trudnego, zarówno pod względem technicznym, jak i wytrzymałościowym. Szybkie techniczne zjazdy oraz strome podjazdy, na których nie brakowało korzeni oraz kamieni. Kilka połaci piach, oraz błoto również miało wpływ na trudność. Trasa wymagała ciągłej zmiany tempa wynikającego z ukształtowania terenu. Kilka „ścianek” do podjechania i do zjechania, czasami z nagłymi ciasnymi zakrętami, czy wypłukanymi wyrwami po ostatnich dużych deszczach.
Podczas wyścigu miałem jednak problem, bo błądziłem dwa razy w lesie, i straciłem dobre 20 min zanim się odnalazłem na trasie. Raz przejechałem skręt w prawo i pojechałem prosto dobre kilkadziesiąt metrów, kolejnym razem przyczyną pobłądzenia były najprawdopodobniej pozrywane przez wiatr strzałki. Tu straciłem najwięcej, gdyż krążyłem w lesie szukając trasy. No cóż bywa i tak.
Wyścig uważam do jak najbardziej udanych, gdyż start potraktowałem treningowo a uzyskałem 6. miejsce w kategorii oraz 31. open. Po odczytaniu wyniku i policzeniu strat na błądzeniu, biorąc pod uwagę, że nie jechałem na 100%, może byłoby podium. Radek dojechał 7. w kategorii i 20. Open.
COMMENTS