Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie dzięki TOBIE!
Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i zarażać pasją.
Noworoczne postanowienie
Po kilku latach śmigania na mazowieckich nizinach postanowiliśmy (razem z żoną), że czas na odmianę i już po troszę w zeszłym, a w tym już w stu procentach odwróciliśmy się plecami do masówki – nazwy są zbędne. Postawiliśmy na kameralne imprezy, fajne interwałowe trasy i przyjemność z jazdy. Teoretycznie to ostatnie jest zawsze, kiedy się jeździ na rowerze. Teoretycznie. Bo jeśli przez część trasy musisz przebijać się przez zatory, walczyć łokciami na singlach, a Twoje uwagi odnośnie zmian pozostają bez echa to znaczy, że trzeba zawinąć się na pięcie. Duże, masowe imprezy mają rację bytu, dla wielu są pierwszym kontaktem z kolarstwem górskim. I niech tak będzie – w końcu gdzieś trzeba łapać kolarskiego bakcyla. Ja go już złapałem, więc jadę dalej.
W tym roku zdecydowanie mniej startów. Póki co za nami bardzo fajne Daleszyce, które w tegorocznej odsłonie były dużo trudniejsze od zeszłorocznej edycji i ponoć na dystansie Fan zbliżyły się bardzo poziomem trudności do kultowych Nowin. Czy rzeczywiście? Okaże się już niedługo. Tymczasem…
Kameralnie czyli fajnie
Start w miniony weekend praktycznie do ostatniej chwili stał pod znakiem zapytania ze względu na pogodę – po co się bujać ponad trzy godziny w jedną stronę, żeby tylko i wyłącznie powalczyć z błotem? Fajnie jest się ubrudzić raz na jakiś czas. Ale bez przesady. No i dobrze, że postawiliśmy na Olsztyn, a nie Zdzieszowice ;)
Koniec końców pogoda była kolarska – nie za zimno, nie za ciepło. A tuż przed startem zrobiło się na tyle przyjemnie, że oboje pojechaliśmy na krótko. Na starcie pojawiło się coś około trzystu osób – chętnych ścigać się na dystansach półmaraton i maraton oraz dzieci i seniorów, którzy spróbowali swoich sił na siedmiokilometrowym Mini.
W tym miejscu muszę przyznać, że osoba przygotowująca opis trasy delikatnie przekoloryzowała jeśli chodzi jej stopień trudności. Miały być trudne zjazdy, elementy cross country i enduro. Były, ale nic w nich trudnego czy niebezpiecznego nie było. Dodatkowo lekki uśmiech wzbudzały wykrzykniki na trasie. Z jednej strony super, że ktoś zadbał o bezpieczeństwo i zaznaczył trudniejsze miejsca. Z drugiej strony w Daleszycach te wykrzykniki musiałyby być przy każdym zjeździe. Moje uwagi nie zmieniają faktu, że trasa w Olsztynie była absolutnie fantastyczna. Praktycznie ani na chwilę nie dawała wytchnienia – góra, dół, góra, dół. Tak intensywną pracę manetek przy zmienianiu przerzutek zaliczyłem chyba rok temu na Kujawii. I nigdy przedtem. Koledzy z Crazy Racing Team zachwycali się trasą w Otwocku, gdzie na dystansie ponad 60 km było lekko ponad 300 metrów przewyższeń. Zdecydowanie jednak wolę krótszą, ale dużo bardziej intensywną trasę – w Olsztynie była pętla – około 16 km i 200 metrów. Ja wybrałem półmaraton i pokonałem dwie takie rundy.
Trasa okazała się niekończącym się singlem, do tego kilkaset metrów leśnych duktów i może 100 metrów asfaltu. Taka trasa może mieć rację bytu tylko na kameralnych imprezach – w nich siła! Przy dwukrotnie większej frekwencji mogłoby już być ciasno, czyli po prostu niebezpiecznie.
Nie masowo = nieprofesjonalnie?
Na miejsce zawodów dojechaliśmy kilka minut po dziesiątej mając prawie godzinę na rejestrację i przygotowanie się do startu. Dojazd na miejsce był dobrze oznaczony. Miejsc parkingowych było pod dostatkiem. Niestety jak zima zaskakuje drogowców, tak samo frekwencja zaskoczyła organizatorów – nie oceniam dlaczego, stwierdzam fakt. W kolejce do rejestracji spędziłem dobre pół godziny, choć przede mną było może z dziesięć osób. Za mną były dziesiątki. Z jednej strony super, że jest dbanie o stronę formalną – rachunki, KP, podpisy itp., z drugiej strony zabrakło pomysłu na usprawnienie tego systemu. W efekcie start opóźnił się o dobre 20 minut.
Jak wcześniej wspomniałem trasa rozgrywana była na rundach z przejazdem przez miasteczko zawodów. Z jakiegoś powodu organizatorzy postanowili, że przejazd przez metę z pomiarem czasu będzie na koniec, a na kolejne rundy wjeżdżać się przez bramę startową – dookoła mety. Niestety nie zostało to wystarczająco wytłumaczone przed startem i ja, i wiele innych osób kończąc rundę decydowało się na przejazd przez metę – na wprost, zamiast dookoła. Później problemy się tylko piętrzyły – przegrzały się kable, trzeba było złożyć bramy i tylko bardzo przytomne osoby wiedziały którędy jechać. Tej przytomności trudno było oczekiwać od osób z pełnego dystansu, które miały w nogach cztery rundy.
Jak już wspomniałem frekwencja zaskoczyła organizatorów, co było widać prawie na każdym kroku – ja jeszcze miałem okazję zjeść uczciwą porcję makaronu (bardzo dobry był!!!), ale wiem, że kolejne osoby niestety nie miały już tej przyjemności. To samo było z tak standardowymi rzeczami jak owoce czy ciasta – tych nawet osoby z mniejszego dystansu nie uświadczyły.
Oczywiście punktować można bez końca, ale nie w tym mój interes. Ja swoje zrobiłem przez ostatnie lata na forum Mazovii i Poland Bike. Więcej nie będę. To co napisałem powyżej to tak naprawdę fakty. Z dyskusji na FB i na forum Kresowych jasno wynika, że olsztyńska edycja została zorganizowana z minimalnym zaangażowaniem finansowym miasta. A szkoda, bo osobiście uważam, że takie lokalne inicjatywy – za organizację odpowiedzialny był WKR Fan – powinny być wspierane dużo bardziej przez miasta i gminy niż masówki w stylu Mazovii czy Skandii – będzie z tego osobny tekst.
Kresowe w Olsztynie są świetnym przykładem tego jak pasja i zaangażowanie mogą zostać wykorzystane do stworzenia fantastycznej imprezy. Pewne błędy musiały się zdarzyć, by wyciągnąć z nich wnioski, pewne nie miały prawa się wydarzyć – tym bardziej, że jakby nie było obok WKR Fan organizatorem jest doświadczony UKS Białystok.
Na sportowo!
Mimo, że w całym tekście podkreślam kameralny charakter tej edycji Kresowych, co pewnie i świadczy o całym cyklu, to jednak poziom sportowy rywalizacji był na najwyższym poziomie o czym może świadczyć, że na starcie pojawiła w pełnym składzie ekipa Algida Centrum Rowerowe Olsztyn z Patrykiem Piaseckim na czele.
Do zobaczenia
Ostatnim naszym wspomnieniem maratonu w Olsztynie jest miła Pani w biurze zawodów, która z uśmiechem i sympatią zapytała nas „Czy przyjedziemy do Sokółki?”. Do Sokółki nie, bo tego dnia są Nowiny, ale na Kresowe jeszcze nie raz chętnie wrócimy…
COMMENTS