Bartosz Borowicz (Cozmobike Team) – Cisowianka Mazovia MTB Marathon, Ełk

HomeKomentarzeRelacje

Bartosz Borowicz (Cozmobike Team) – Cisowianka Mazovia MTB Marathon, Ełk

Hej! #mtbxcpl jest na Google News - kliknij tu i bądź na bieżąco z tym, co słychać w kolarstwie!


REKLAMA


Za czasów porządnych dystansów Giga, na których rywalizacja zazwyczaj zahaczała o 3 godziny dla czołówki, były to edycje na wykończenie, przepalenie płuc i urwanie nóg…

Tempo jak zwykle od startu potężne, a po drodze wiele małych, ale ubijających ścianek. Do tego długie i wymagające skupienia single, na których można było wyścig przegrać, choć nie wygrać.

W tym roku trasa w Ełku zmieniła się nieco. Już start umiejscowiony był w innym niż zawsze miejscu. Przenieśliśmy się z urokliwego, miłego dla oka rynku i placu na… Jakąś szutrówę w głębi lasu. Miasteczko sportowe z całym zapleczem i parkingami było ulokowane spory kawałek od linii startu i mety, co nigdy nie jest optymalne. Ale wspomnianego placu szybko przestałem żałować – tam zawsze była patelnia, która wypalała już przed gwizdkiem z dobre pół litra wody z organizmu… Tym razem las zagwarantował jedynie małą duchotę, ale ogólnie było spoko. Start bezpośrednio w terenie jest chyba lepszy niż kilka kilometrów przejazdu szosowego ulicami miast.

Grunt, że początek był na tyle szeroki i długi, że każdy mógł znaleźć miejsce dla siebie po wystrzale. A każdy znalazł swoje miejsce bardzo szybko, bo od pierwszych metrów tempo sprinterskie nadał Jarek Wołosiuk, który demoluje swoją formą w tym roku… Złudzeń co do miejsc w szeregu nie pozostawił też Andrzej Poczopko, który też wystrzelił jak z procy. Po zamotaniu się na tyłach w Ciechanowie i po błędzie taktycznym w Olsztynie, tym razem udało mi się doczepić do koła tej dwójki. Założyłem sobie, że będę lał pod siebie, ale nie puszczę ich. Szczerze mówiąc, nie pamiętam pierwszych kilometrów, ale w końcu uznałem, że permanentna jazda „sprintem na finisz w korbach” za kimś, kto depcze z siodła, a i tak odjeżdża nie ma sensu. Najlepsza część trasy jeszcze przed nami – kilkadziesiąt kilometrów singli i sztywnych hopek. Pamiętam dobrze, jak przeszacowanie własnych sił może odciąć na tej trasie.

Jarek szybko odjechał i zyskał bezpieczną dla siebie przewagę. Andrzeja udało się trzymać. Był to tym mniejszy problem, im teren robił się bardziej wymagający. Jakieś Jego drobne problemy techniczne też pomagały ;) Ewidentnie technika jazdy, która nadąża za formą fizyczną, to dobra rzecz. Nawet na Mazovii. Szczególnie na niej, bo okazuje się, że kiedy wraz z Kacprem Cacko nadaliśmy tempo po singlach, wielu zawodników zaczęło odpadać.

Wiadomym było, że Jarek jest dziś po za zasięgiem, a najmocniejszym z reszty obsady jest Andrzej, który na singlach co chwilę zostawał, by zaraz do nas dochodzić i demolować tempem na prostych. W końcu, uskuteczniając kolejny sprint w środku wyścigu, udało mi się zabrać z zawodnikiem Cryospace. Odjechaliśmy śmiało i szybko. Niestety, po pewnym czasie i ja strzeliłem z andrzejowego koła. Kolejny raz zderzyłem się z bezradnością i szokiem… Znów wróciłem pamięcią do dawnych ataków P. Piaseckiego czy G. Czertyrko… Ale śmiem twierdzić, że to, co fundują nam chłopaki z Cryospace to jakaś nowa jakość… Niesamowity progres :)

Tak czy inaczej, stała się rzecz dawno niespotykana na Mazovii – pomyłka trasy. W pewnym momencie zacząłem podejrzewać, że coś jest nie halo, ale kiedy z naprzeciwka wyjechał Jarek z Andrzejem, było pewne, że nie wrócili po mnie :) Wracając na właściwy tor, zgarnęliśmy małe grupki zawodników urwanych wcześniej.

Wyścig otworzył się niejako na nowo, ale… Tylko na chwilę. Jarek znowu dał czadu, a po kilku chwilach na polu boju zostałem z Andrzejem i klubowym kolegą Kacprem. Kacper dawał czadu na niekończących się odcinkach rodem z tras XC. Niestety trochę go to kosztowało, ale rozumiem – zabawa bywa ważniejsza niż wynik końcowy ;) Moja jazda z Andrzejem jeszcze trochę trwała. Na technicznych fragmentach nie miałem najmniejszych problemów, ale niestety na którejś przelotówce nie byłem w stanie utrzymać rywala.

Mały problem polegał też na tym, że trasa miała mieć 65 km. Dokładnie na tym kilometrze byłem w środku pętli XC i wiedziałem, że dystans będzie sporo dłuższy. Do tego fragment nadrobiony z powodu pomyłki… Wyszło 75 km. W bidonach sucho, w brzuchu prawie zaczęło burczeć. No cóż, słynne „zamanokilometry”.

Pomimo naprawdę dobrej nogi tego dnia i zadowalającej jazdy bez błędów technicznych i taktycznych, starczyło tylko i aż na 3 miejsce Open i 2 w kategorii M2 na dystansie PRO. Tylko, bo znów nie udało się w żaden sposób odpowiedzieć na jazdę zwycięzcy, aż, bo zawodnicy, z którymi zazwyczaj ciąłem się na kresce, lub różnice były liczone w kilkudziesięciu sekundach, ostatnio zostają za mną na kilka, kilkanaście minut.

Tak czy siak, trasa dała wycisk. Prawie 3,5 godziny na 75 km w Ełku tempem typowo Mazoviowym – było grubo. Soczystość tą wykręcono puszczając nas kilka razy po tych samych fragmentach, ale mi to nie przeszkadzało. Jeśli większość trasy stanowią techniczne single i ścieżki – ja nie protestuję, proszę o więcej.


Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie także dzięki Tobie! Spodobał Ci się przeczytany tekst? Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i dzielić się pasją.


Wspieraj Autora na Patronite

Postaw mi kawę na buycoffee.to

REKLAMA

COMMENTS

DISQUS: 0