Amator donosi: „esencja lokalnego mtb” – Puchar Strefy MTB Sudety, Jodłownik

HomeRóżności

Amator donosi: „esencja lokalnego mtb” – Puchar Strefy MTB Sudety, Jodłownik

Hej! #mtbxcpl jest na Google News - kliknij tu i bądź na bieżąco z tym, co słychać w kolarstwie!


REKLAMA


Jodłownik 40 – pod takim adresem zlokalizowany został start zawodów – szóstego z ośmiu tegorocznych edycji Pucharu Strefy MTB Sudety. Ta skromna wieś nie jest wielką atrakcją turystyczną, nie leży głęboko w górach, ale w moich oczach zawody organizowane tutaj tym razem już po raz trzeci, wyrastają na miarę lokalnego klasyka. W poprzednich latach nie dopisywała pogoda, a i sama frekwencja nie była nigdy duża, wyniosła około 200 osób.

Do Jodłownika z Wrocławia jedzie się około godzinę. Jesteśmy na miejscu z sporym zapasem, parkujemy na wykoszonej pod nasz przyjazd trawie. Ta kameralność ma niezaprzeczalne plusy. Żaden większy maraton prosto z linii startowej nie wjeżdża prosto w tak wąską leśną drogę – zero jazdy przez pola, zero asfaltu, zero jazdy przepastnym otwartym terenem. Trasa momentalnie zaczyna pnąć się w górę, pojawiają się szutry, ale prędko wskakujemy w zawalony liśćmi i wilgotny po deszczach wąwóz. Wszyscy zeskakują z rowerów i butujemy, ale tylko tyle, by się rozgrzać. Pół minuty podbiegu, wskakujemy na rowery, pędzimy dalej.

Pierwsze kilkanaście kilometrów nie obfituje jakoś mocno w techniczne fragmenty, ale dzięki temu można złapać trochę luzu i po wycisku tydzień wcześniej w Szklarskiej, jest to nawet miła odmiana. Ja łapię nawet aż za dużo. Na jednym zjeździe na ślepo trzymam się wewnętrznej, w efekcie gałąź próbuje złapać mnie za ramię, co powoduje natychmiastowy ubytek krwi. Na szczęście nie jestem na mundialu, więc nie muszę się ani przewracać, ani wołać sędziego. Cisnę dalej ile fabryka dała. W zupełności wystarczy przemycie kubkiem wody na bufecie.

Pod koniec drugiej wspinaczki wgryzamy się w szczytowe pasmo Sudetów – szlak czerwony. Uwielbiam te podjazdy, strome, techniczne, ciasne. Trzeba ostrożnie dobierać linię, cały czas pilnować balansu przód-tył, bronić się przed uślizgiem tylnego koła, walczyć każdym mięśniem, nie tylko łydą. Trasa rozpłaszcza się na najwyżej poprowadzonym fragmencie i tutaj pierwszy poważny błąd – zaskakuje mnie wielka kałuża na środku trasy, hamuję prawie do zera, by ją wyminąć z prawej.

Profilaktycznie zmieniam plan dystrybucji żeli w czasie i już kawałek dalej wciągam tego z kofeiną, bo pamiętam, że w drugiej części nie ma miejsca na brak skupienia. Nie mylę się. Organizatorzy odkurzyli znane praktycznie tylko im zjazdy. Ponownie, niczym parking na starcie, wita nas świeżo wykoszona trawa i do tego slalomy, stromizny – ponownie liczy się technika.

Mija mniej niż półtorej godziny, gdy zbliżamy się do mety Mini i rozjazdu Mega. Większość wybiera krótszy wariant. Trochę tego nie rozumiem, jednak zdania, że na Strefie MTB Sudety to żaden wstyd.

Po technicznym wycisku łapie mnie lekka zmuła. Na szczęście dogania mnie o wiele młodszy zawodnik, który sporo rezerwy zostawił sobie na drugą pętlę. Wskakuję mu na koło, trzymam się może z 5 minut, dłużej nie ma sensu. To nie zawody szosowe na szczęście, ani żadne pseudo mtb, tu trzeba jechać pod siebie przede wszystkim. Na bardzo długim podjeździe, kilka minut przede mną nikogo, kilka minut za mną, nikogo. Po paru szybkich zjazdach jednak klasycznie tracę i przy bufecie widzę na plecach kolegę z teamu – lepszą motywację do walki na ostatnich kilkunastu kilometrach ciężko znaleźć ;)

Patrzę też optymistycznie, bo zaraz znowu będą najbardziej strome szczyty, czyli te fragmenty, gdzie ja buduję przewagę. Tak też się dzieje, do mety coraz mniej. Dogoniłem nawet jednego kolegę na bombie, ale poza tym nadal pusto. Wjeżdżam na metę po około 3 godzinach, wynik satysfakcjonujący.

Jodłownik po raz kolejny pokazał esencję lokalnego mtb – nie było pól, mało jazdy po płaskim, techniczne przecinki i jazda najwyższymi partiami lokalnych gór. Kompletnie nie przeszkadzało to, że coś takiego jak pakiet startowy nie istniał. I tak zwykle składa się z bezużytecznych ulotek i gadżetów, które wywalamy szybko do kosza, bądź zagracają nam mieszkanie ;)

Lokalsi jednak wiedzą co robią. Wieś jest częścią powiatu dzierżoniowskiego – to właśnie tutaj zlokalizowana jest Bielawa (2 maratony MTB na rok + od tego sezonu też etapówka) i Pieszyce (kolejny maraton). Z bólem musiałbym odpuszczać którykolwiek z punktów na tej liście.


Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie także dzięki Tobie! Spodobał Ci się przeczytany tekst? Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i dzielić się pasją.


Wspieraj Autora na Patronite

Postaw mi kawę na buycoffee.to

REKLAMA

COMMENTS

DISQUS: 0