Amator donosi: „prawdziwa górska wyrypa” – DARE2b MTB Maraton, Stryszawa

HomeRelacje

Amator donosi: „prawdziwa górska wyrypa” – DARE2b MTB Maraton, Stryszawa

Hej! #mtbxcpl jest na Google News - kliknij tu i bądź na bieżąco z tym, co słychać w kolarstwie!


REKLAMA


Jeszcze miesiąc temu nie wiedziałem o istnieniu tego cyklu. Teraz wiem o nim dużo więcej i będę go szczerze polecał wszystkim, którzy chcą przeżyć prawdziwą górską wyrypę. Biuro zawodów było, tak naprawdę, zlokalizowane w małej miejscowości Kuków obok Stryszawy, na polu przy rzeczce i drodze wojewódzkiej 946 łączącej Suchą Beskidzką z Żywcem. Zawody okazały się dosyć kameralne, startujący to w większości lokalesi. Frekwencja niewielka, ale w ten weekend odbywało się wiele wyścigów w różnych konkurencjach kolarstwa górskiego i sporo ludzi wybrało łatwiejsze tereny zamiast pure mtb.

Ja zdecydowałem się na dystans Half, czyli średni wariant (50 km, 2000 metrów przewyższenia). Trasa to „tylko” 8 podjazdów, ale naprawdę było co jechać. Przejdę jednak do tego co działo się na trasie.

Początek zapowiadał się spokojnie, rozjazdówka po asfalcie. Jednak tam, gdzie ma być najspokojniej, nigdy tak nie jest. Doszło do sczepienia dwóch zawodników, co spowodowało kraksę na środku drogi. Mam nadzieję, że nikomu nic się nie stało. Następnie dwukrotny przejazd przez rzeczkę i wjeżdżamy w teren. Tutaj pierwszy leśny podjazd, który rozciągnął stawkę. Kolejną atrakcją był szybki, łatwy zjazd po polu. Nikt nie spodziewał, że prowadzi on po równoległych, głębokich koleinach. Leżeli prawie wszyscy wokół mnie, na szczęście nie były to groźnie upadki, bo łąka była mocno zarośnięta. Następnie jedyny płaski, dłuższy fragment na trasie prowadzący po polu i szutrowej drodze wzdłuż rzek Stryszawka i Lachówka. Kolejny podjazd to „Gołuszkowa Góra”. Chyba nie przypadkiem właśnie tędy poprowadzono trasę. Bo gdzie indziej mógłby wyznaczyć ją Cinek (zbieżność nazwiska i nazwy szczytu jest zapewne przypadkowa)? Na zjeździe mnóstwo cegieł, na które wpadam na pełnej prędkości. Trochę mną zatrzepało, lekko przytarłem udo o tylną oponę, ale na szczęście bez gleby, jadę dalej.

Nadszedł czas na trzeci podjazd. To tu pierwszy raz pogubiłem trasę. Jadąc, widzę przed sobą i za sobą kilku zawodników. Nagle ktoś z przodu staje i krzyczy, że nie ma strzałek ani wstążek. Stajemy, dojeżdżają kolejni zawodnicy, trwają burzliwe rozmowy gdzie jedziemy i co robimy. Zawracamy wracając na trasę.

Teraz czeka nas długi podjazd aż do Schroniska pod Leskowcem. W połowie mijamy dobrze zaopatrzony bufet z szybką obsługą. Zjazd czarnym, pieszym szlakiem do Rzyków Jagódek to coś pięknego. Jeden olbrzymi „telewizor” na początku, dla mnie nie do przejechania, a potem pełen gaz w dół po luźnych kamieniach, korzeniach, czasami między drzewami i w lekkim wąwozie. Doganiam i mijam na nim kilku zawodników (tego dnia czuję, że na zjazdach jestem jednością z rowerem). W dolinie chwila asfaltu, nawrót i znowu do góry. Czuję, że słabnę. Trzydziestostopniowy upał daje w kość, odczuwam ból w każdym mięśniu, nawet w tych, o których istnieniu nie wiedziałem. Po nabraniu wysokości trasa staje się interwałowa. Pojawiło się sporo kamieni i korzeni, które nie dają odetchnąć ani na sekundę.

Nagle dojeżdżamy skrzyżowania szlaków i zaczyna się zjazd. Jednak zjazd to mało powiedziane. To była istna rzeźnia. Najtrudniejszy fragment maratonu jaki kiedykolwiek jechałem. Gdyby to nie był wyścig, to na pewno schodziłbym go „z buta”. Zmęczenie powoduje nagły przypływ adrenaliny, zaciskam mocniej ręce na kierownicy (tak, wiem, że powinien być luz), lawiruje między gałęziami i ostrymi kamieniami po bardzo wąskiej ścieżce o przerażającym nachyleniu. Przystaje tylko raz, blokując przednie koło oparte o kamień leżący w poprzek trasy. Mijam dwóch zawodników prowadzących rowery z gumami. Po chwili okazało się, że znowu pomyliliśmy trasę. Zawracam. Długie i męczące podejście po drodze całkiem mnie wykańcza. Dojeżdżam do skrzyżowania czterech leśnych dróg. Nie ma ani jednej strzałki, ani jednej taśmy. Staję, rozglądam się. Nie widzę żadnej podpowiedzi jak jechać, ani jednego zawodnika, to jadę dalej prosto w dół. Im dalej tym mniej śladów maratonu. No trudno, mam już dość. Zmęczenie i perspektywa powrotu na górę powodują, że jadę dalej przed siebie. Jakiś człowiek informuje mnie, że wyjechałem w miejscowości Las. Niestety nie jest to ani Las Vegas, ani Las Palmas, chociaż poczułem się jak po długiej nocy w kasynie w trakcie, której straciłem wszystko. Pozostaje mi powrót asfaltem do miasteczka zawodów.

Tam okazało się, że DNF tego dnia zaliczyło około 40 zawodników z różnych dystansów, a najdłuższy z nich ukończyło, już w trakcie burzy, tylko czterech „muszkieterów”. Szkoda, że dalej zdarzają się sytuacje, kiedy ludzie zrywają, przewieszają i kradną strzałki oraz taśmy na trasie. Po maratonie już wiem dlaczego po wejściu na stronę organizatora ukazuje się hasło „ODWAŻYSZ SIĘ BYĆ?!”. Ja się odważyłem i mimo DNF’a nie żałuję. Teraz czas na Was!

Organizator to człowiek z pasją, który robi kawał dobrej roboty. Szacunek dla niego i dla wszystkich, którzy podjęli wyzwanie tego maratonu.


Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie także dzięki Tobie! Spodobał Ci się przeczytany tekst? Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i dzielić się pasją.


Wspieraj Autora na Patronite

Postaw mi kawę na buycoffee.to

REKLAMA

COMMENTS

DISQUS: 0