Amator donosi: „Tym razem ja się zachowałem jak dzieciak” – Bike Maraton, Świeradów Zdrój

HomeRelacje

Amator donosi: „Tym razem ja się zachowałem jak dzieciak” – Bike Maraton, Świeradów Zdrój

Hej! #mtbxcpl jest na Google News - kliknij tu i bądź na bieżąco z tym, co słychać w kolarstwie!


REKLAMA


Prognozy pogody i ich aktualizacje przed Świeradowem śledziłem równie dokładnie, co niektórzy obserwują i wypatrują kolejnych odcinków swoich ulubionych seriali. Rok temu na Bike Adventure przeżyłem w tym samym rejonie dosyć mocny thriller. Burza przyszła wówczas nagle. To było oberwanie chmury. Gdy jechaliśmy po szczytach Gór Izerskich, mimo okularów, musiałem mrużyć oczy. Woda z nieba lała się tak gęsto, że ciężko było wpompować dostateczną ilość powietrza w płuca. Jedyne, co wtedy sprzyjało to szutry, po których woda spływała równie solidnie. W ten weekend szykowałem się na powtórkę z rozrywki.

Na starcie parno a przygotowana trasa jest szybka. Sprawiło to, że czołówka do ostatniej chwili wstrzymuje się od ustawiania się w sektorze, czy to po to, by się odpowiednio rozgrzać, czy żeby się nie odwodnić od stania w słońcu w 25 stopniach. Początek prowadzi na sam słynny Stóg Izerski, długi podjazd, ale litościwy w porównaniu z super stromym wariantem, który przy niektórych zawodach zdarzało się tu zaliczać. Kolegów z teamu w sektorze tym razem mam wielu, więc o samotną jazdę się nie martwię. Wiem za kim mam gonić, wiem przed kim mam się trzymać. Wychodzi to z początku kompletnie niezgodnie z planem. W nogach beton jakbym był świeżo po etapówce. Pamiętam jednak, że wyniku nie robi się siłą woli a realną, równie rozłożoną energią proporcjonalnie do całej trasy. Wstrzymuję się zatem i czekam aż dogoni mnie doświadczony kumpel. Z nim już mam jak się ścigać, ale szybko mnie upomina, że nawet na takim podjeździe zbyt krótkimi zmianami i jazdą obok siebie marnujemy energię. Tym razem ja się zachowałem jak dzieciak. Przyznaję mu rację i spokojniej już pracuję aż do szczytu.

Pierwszy zjazd – z analizy trasy wyszło mi, że tego odcinka jeszcze nigdy nie próbowałem. Szybko okazało się dlaczego. Nawet przy ultra suchych i parnych warunkach, przed zbliżającą się ulewą, żółty szlak (może szlag? ;)) w dół ze Stogu Izerskiego wiedzie przez coś, co w wielu miejscach przypomina bagno. Wszyscy zsiedliśmy z roweru. Dobrze, że pierwszy podjazd był długi, dzięki temu obyło się bez większych korków. Na rozpłaszczeniu będąc już upomniany przez bardziej doświadczonych jadę chyba aż nadto zachowawczo. W grupie początkowo trzech, potem pięciu, potem siedmiu, tu przestaję liczyć, zawodników, kręcimy razem. A połowa z nich rwie się tak, że ja jadę zawsze za kimś. 14 km za nami, szybki bufet na zakręcie i rozpoczynamy wspinaczkę do rozjazdu mini/mega. W oddali przede mną, około minutę, może pół, przemyka mi dwóch kolegów, których chciałem od startu trzymać obok siebie. Czekam na okazję i poznaję obok zawodnika, z którym sporo przejechaliśmy razem w Zdzieszowicach. On wyskakuje do przodu, więc ja za nim. Skutecznie odrywamy się od reszty grupki i gonimy „tych z przodu”. Prawie się udaje. Na rozjeździe są już 5-10 sekund przed nami. Spokojnie pokonuję asfaltowe szybkie zjazdy, gdzie prędkość dobija do 65 km/h i czekam na kolejny, choćby najkrótszy podjazd. Jest! Po betonie w łydzie nie ma już ani śladu, więc dociągam do zawodników przede mną szybko, sprawnie i bez zadyszki. Wchodzę w złoty okres wyścigu, czuję się królem świata, noga podaje. Teamową trójcą gigowców niczym na najwyższej klasy wyścigu szosowym, dyktujemy tempo grupy i nie pozwalamy nikomu uciec. Ja sam skutecznie dwa tego typu ataki neutralizuję dociągając szybko do czyjegoś koła. Nadchodzi moment prawdy, podjazd na Wysoki Kamień. Ten terenowy, stromy klasyk o długości 1,25 km i średnim nachyleniu 13% potrafi dać w kość. Nie pierwszy raz też, obecni tutaj piesi turyści oferują nam piwo. Tym razem odmawiam. Nie mogę, bo trzymam kierę, by sprawnie pokonać kamyki i korzenie ;) Niepokoi mnie tylko jedno. Tuż przed podjazdem zauważyłem problemy ze skręcaniem potencjalnie spowodowane uchodzącym z przedniego koła powietrzem. Perfekcyjny wyścig staje pod znakiem zapytania.

Na szczycie zatrzymuję się, by zbadać problem z rowerem. Chwytam pompkę i staram się uzupełnić niedobór ciśnienia. Po pary minutach ruszam ponownie. Początkowo na technicznym fragmencie w stronę Rozdroża Izerskiego jest super. Szybko jednak terenowa jazda i obciążenie powoduje ponowne zejście powietrza. Zaliczam pitstop nr 2. Spadam w środek stawki. Z technicznego fragmentu przechodzimy w szybkie w dół do Świeradowa. Póki jadę prosto jest ok. Rower jednak odmawia skręcania i wiem, że czeka mnie pitstop nr 3. Zatrzymuję się w bezpiecznym miejscu w towarzystwie dwóch kolegów z tym samym problemem. Co istotne, to nie techniczny zjazd generował tego dnia kłopoty, a ostre kamienie na szerokich szybkich odcinkach.

Zbliża się burza, a ja na serwis poświęciłem co najmniej kilkanaście minut, coś wisi w powietrzu. Zjazd na mega kusi. Dochodzę do wniosku jednak, że choćby dla samego sprawdzenia się i treningu giga lepsze i tego się trzymam. Druga pętla to w połowie asfalt i ulewny deszcz. Trasa pusta, stawka rozciągnięta, ale jeszcze kilka pozycji udaje mi się odzyskać.

Czas na mecie wynosi około 3h40m. Bez postojów byłoby 3h20. Szybko, ale to przez to, że trasa miała więcej walorów widokowych niż technicznych, czy kondycyjnych. Przewyższenia wyniosły „jedyne” 2000 m. W kuluarach dowiaduję się niestety o kolejnym potrąceniu uczestniczki przez jakiegoś „ścigacza”, co walczy o złote gacie na szybkim fragmencie. Gość nawet się nie zatrzymał. Tym razem jednak w pobliżu byli inni zawodnicy i fotografowie. „Agent” został namierzony i zdyskwalifikowany. Mam nadzieję, że to go zdyscyplinuje.


Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie także dzięki Tobie! Spodobał Ci się przeczytany tekst? Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i dzielić się pasją.


Wspieraj Autora na Patronite

Postaw mi kawę na buycoffee.to

REKLAMA

COMMENTS

DISQUS: 0