Adam Starzyński: amatorzy mają zapędy autodestrukcyjne

HomeSportWywiady

Adam Starzyński: amatorzy mają zapędy autodestrukcyjne

Hej! #mtbxcpl jest na Google News - kliknij tu i bądź na bieżąco z tym, co słychać w kolarstwie!


REKLAMA


Przy okazji Mistrzostw Polski XCO niejednokrotnie dało się słyszeć: „to wszystko dzięki Adamowi”. Ilu Twoich podopiecznych startowało w MP? Czy wszyscy zrealizowali założenia?

To zdecydowanie nadinterpretacja… :) Tylko im pomagam, sami wkładają w swoje wyniki ogrom pracy, poświęcają czas, aby realizować marzenia. Więc nie wszystko – może mała część, ale to wystarczy, abym miał satysfakcję z wykonanej dla nich pracy. Ilu wystartowało…  jak tak liczę, to chyba 12 we wszystkich kategoriach, ale nie jestem pewny tej liczby :) Od zeszłego roku bardziej zdecydowanie namawiam zawodników do startów w XC – tych, co mają dobre „parametry pod XC” z powodu szans na dobre wyniki, a na przykład maratończyków, aby poćwiczyli technikę, panowanie nad rowerem na wysokiej intensywności, złamali monotonię startów wielogodzinnych.

Niestety nie wszystko poszło po naszej myśli. Z 5 medali, jakie chodziły mi po głowie, zdobyliśmy 3, co i tak patrząc z perspektywy roku 2015 jest dużym sukcesem. Dwie szanse medalowe straciliśmy przez defekty. Pozostali – z jednym wyjątkiem – pojechali naprawdę dobrze, a co najważniejsze – każdy walczył do końca. Co na każdym kroku powtarzam: wszystko się może zdarzyć, dlatego zawsze trzeba dać z siebie wszystko, a końcowy wynik trudno przewidzieć ze względu na zbyt wiele składowych. I jeśli ktoś po zawodach mówi, że mogło być lepiej, że mógł szybciej pojechać, odpowiadam – to trzeba było jechać szybciej. Zawsze walczymy do końca. By później nie żałować szansy…



Kolega ma w zwyczaju mówić: „wszyscy trenują, nikt nie robi wyników”. Teraz są tak jakby złote czasy dla trenerów personalnych. Niezależnie od tego, czy jesteś amatorem, czy zawodowcem, trenowanie pod okiem fachowca jest na topie.

Nie wiem, czy złote czasy i nie postrzegam siebie jako trenera personalnego. Specjalnie też nie zwracam uwagi na to, czy jest modne mieć trenera, czy jest to na topie. Jeśli zawodnik planuje traktować współpracę w ten własnie sposób, to szybko kończymy wspólną przygodę. Nie jestem dla lansu. Pomagam moim podopiecznym w doskonaleniu ich organizmów i zawsze robię wszystko, aby mogli realizować swoje cele, założenia, plany… Trochę inaczej bym napisał – niezależnie od tego, czy jesteś amatorem czy zawodowcem, trenowanie pod okiem fachowca jest wskazane. Obiektywne spojrzenie na trening, samopoczucie, wiedza poparta własnym doświadczeniem pomaga w podejmowaniu dobrych decyzji. Bardzo ważny jest dialog z zawodnikami, bo tylko oni wiedzą jak się czują, co mówi im organizm.

Amatorzy na przykład mają tendencję do przemęczenia się. Oczywiście każdy wiele czyta, sporo wie i ma jakieś doświadczenie. Niestety w większości przypadków są małe szanse na zachowanie zdrowego rozsądku i jest tendencja do zrobienia więcej, mocniej i częściej. Mam na tę okoliczność jeden z moich ulubionych cytatów: „trener jest osobą, która powie Tobie rzeczy, których nie chcesz słyszeć, abyś mógł zostać tym, kim zawsze chciałeś być”… Oczywiście nie będę obiektywny, ale skoro sami się nie leczymy, korzystamy z prawników, hydraulików, dekarzy itp., to jeśli trenujesz i możesz sobie na to pozwolić,  warto mieć trenera. W moim przypadku na przykład liczebność grupy jest już ustabilizowana – dołączają do nas jedynie osoby z polecenia moich zawodników, a rzadko ktoś z zewnątrz… Dlatego nie traktuję tego jako mody, że posiadanie trenera jest trendy (chyba, że personalnego), ale stawiam na jakość usługi i obsługi oraz dużo czasu poświęcam na zbudowanie relacji z zawodnikiem.



A’propos bycia trenerem, jaka jest różnica między trenerem personalnym a trenerem takim jak Ty?

Dobre pytanie :) Trener personalny kojarzy mi się z osobą, która na każdych zajęciach jest ze swoim podopiecznym jak w klubach fitness. Często razem z klientem ćwiczy na siłowni, biega, czy wykonuje inne ćwiczenia. Jeśli chce robić to dobrze, to ma bardzo ograniczoną liczbę klientów, a co za tym idzie – stawka godzinowa jest dość wysoka. Ja wolę bardziej obserwować swoich zawodników. W Calpe na zgrupowaniu siedziałem na poboczu i obserwowałem, jak podjeżdżają na Col de Rates. Ostatnio z biegaczami nagrywałem ich ćwiczenia i pokazywałem, jak mogą poprawić to, co zrobili. Jakbym biegał i ćwiczył obok nich, to nie zobaczyłbym tego wszystkiego. Dzięki tej perspektywie zawodnicy zyskują możliwość bieżącej korekty swojego stylu jazdy czy biegu. Jadąc samochodem za grupą mogę w każdej chwili podjechać i powiedzieć każdemu, na co zwróciłem uwagę jeśli chodzi np. o ich zachowanie w grupie.

Odpowiadając krótko, jaka jest różnica – jednym słowem: PERSPEKTYWA.



No właśnie – masz pod swoją opieką zarówno tzw. ambitnych amatorów, jak i profesjonalistów. Jak wygląda system pracy z jednymi, a jak z drugimi? Gdzie są części wspólne, a gdzie różnice?

Każdą zawodniczkę i każdego zawodnika traktuję tak samo – jak by miała / miał za kilka lat zostać Mistrzem Świata. Każdemu poświęcam tyle czasu, ile potrzebuje, aby czuł / czuła się dobrze i abyśmy mieli komfort, że zrobiliśmy wszystko w założonym kierunku. Oczywiście im wyższy poziom sportowy tym zdecydowanie więcej czasu przeznaczam na poszukiwanie detali, gdzie możemy się poprawić. Więcej czasu zajmuje poszukiwanie elementów, które możemy udoskonalić,  analiza treningów już zrealizowanych oraz tych, co dopiero przed nami. Amatorzy, jeśli zrealizują nakreślony plan, startując z reguły z niższego poziomu będą notowali progres. Mają jednak zapędy autodestrukcyjne. Muszę im często przypominać o odpowiedniej ilości snu, aby w razie potrzeby odpuścili trening, jeśli w pracy mają natłok obowiązków. Tu kluczowa jest regeneracja.

Dodatkowo każdy musi być potraktowany indywidualnie. Częścią wspólną jest u mnie praca nad słabszymi punktami zimą oraz w sezonie i trening specjalistyczny, jeśli szykujemy się do ważnych dla zawodniczki / zawodnika zawodów. Nie dzielę roku na bazę, rozbudowę itp itd. Robimy testy i patrzymy co kuleje, nad czym musimy mocniej się pochylić. Szkoda czasu na kilometry „bazy”, skoro wynik testu mówi, że tu jest ok, a musimy popracować nad mocą na poziomie VO2MAX… I jak już pokazaliśmy, nie ma obawy o przetrenowanie czy coś. Obciążenia są odpowiednio zaplanowane, tych intensywnych sesji nie ma za dużo, a służą jedynie poprawie parametrów, a nie zbudowaniu gotowości startowej. Trzeba odróżnić formę zawodnika, ale taką ogólną jako dobrą dyspozycję, od formy startowej na ważne imprezy, kiedy potrzebna jest maksymalna mobilizacja wszystkich systemów. Pokazaliśmy już na wielu imprezach, że jako grupa (ja, zawodnicy, vo2max.pl, nasi partnerzy czyli Maxim, Camelbak, Kross, absolutebikes.pl) potrafimy być gotowi na kluczowe starty.



Praca z trenerem chyba zawsze wymaga jakiegoś celu. Czy może być też tak, że ktoś pracuje z Tobą po prostu dla lepszej formy, samopoczucia? Czy da się trenować bez określonego celu?

Jest chyba jedna osoba, która na razie trenuje bez konkretnego celu. Ja tak nie potrafię chyba pracować. Od 28 lat mam styczność z rywalizacją sportową. Moja działalność jest również na to nastawiona. Na doskonalenie organizmu i sprawdzanie jego możliwości w konfrontacji z innymi. Wyniki sportowe są przy okazji, ale najważniejsze jest pokazanie tego, co się zrobiło, pokonanie swoich słabości i kolejnych barier. Taki tryb życia kształtuje wiele pozytywnych cech i pomaga również w życiu poza sportem. Odpowiadając na pytanie – pewnie da się trenować bez celu dla formy i samopoczucia, ale nie jestem pewny. czy ja tak potrafię, czy w takiej roli bym się sprawdził :)… Zdecydowanie wolę pracować z zawodnikami nastawionymi na samodoskonalenie i chęć współzawodnictwa…



Trenujesz nie tylko kolarzy, ale i biegaczy. Pewnie także triatlonistów. Każda dyscyplina ma na pewno swoją specyfikę?

W 2005 roku zacząłem pracować z kolarzami, ale dopiero od 2010 oficjalnie :) W mojej grupie mają zdecydowaną przewagę liczebną chyba głównie z tego powodu. Oczywiście każda dyscyplina wymaga innego podejścia, tak jak każda konkurencja w danej dyscyplinie. Np. inaczej pracuję z zawodnikiem szykującym się do startu w XC czy biegu na 5km, a inaczej z „Ultrasem” przed startem Bałtyk-Bieszczady, czy 240km po górach :) To są jacyś wariaci :D Zdecydowanie najtrudniej jest u triatlonistów amatorów. Połączenie trzech dyscyplin, ich pracy zawodowej oraz potrzeby bycia z rodziną jest ekstremalnie trudne.

Ostatnio nawet miałem przypadek, kiedy to przygotowania szły znakomicie, aż nagle na 3 tygodnie przed ważnym startem coś się posypało i wynik na zawodach w Gdyni był zapewne poniżej oczekiwań zawodnika, choć się nie przyznał jeszcze do tego :) To był taki pierwszy przypadek… Na szczęście zawsze stosuję metodę: jak nie wiesz co się dzieje – odpocznij. To pomogło ukończyć zawody z rekordem życiowym, choć walczyliśmy o zupełnie inny wynik. To nie jest łatwa praca, jak ktoś się tym przejmuje. Szczególnie biegacze potrzebują być pod stałą obserwacją. To trudne do realizacji, dlatego mamy teraz zgrupowanie, gdzie każdą osobę mogę dokładnie codziennie oglądać na każdych niemal zajęciach. Niezależnie od wszystkiego mogę stwierdzić, że w życiu mam szczęście i mogę robić coś, co mnie pasjonuje i co sprawia ogromną frajdę. Być z zawodnikami i dzielić ich sukcesy i porażki, pomagać sięgać po więcej… to naprawdę fantastyczne!



Co w praktyce oznacza, że od 2010 jesteś oficjalnie trenerem oraz co robisz, żeby być cały czas na bieżąco w temacie treningu?

Oznacza to, że założyłem wtedy działalność :) Wcześniej miałem mało osób i nie utrzymałbym się tylko z tego. Ale jesienią 2010 podjąłem ryzyko – zadałem sobie zaj…cie ważne pytanie: „Co chcę w życiu robić?”… i zacząłem to robić :) W kwestii formalnej mam instruktora sportu oraz instruktora lekkiej atletyki. Moimi dyplomami są wyniki zawodników. Nie robię papierów, bo uważam je za zbędne – w dobie, kiedy każdy może w kilka godzin zrobić kurs internetowy papier instruktora czy trenera traci na znaczeniu. Mam za to już ponad 28 lat doświadczenia w sporcie wyczynowym, pracowałem z najlepszymi trenerami w wiosłach, na czele z Panem Jerzym Brońcem.

Aby być na bieżąco szukam ciekawych informacji w wielu różnych miejscach. Oczywiście książki, ale też linki do fajnych artykułów, szczególnie od Joel Filliol (trener tri). Jednak głównie – wiem, że zabrzmi to dość „odważnie” – sam kombinuję i czasami nawet eksperymentuję na swoich zawodnikach. Ostatnio np. dzięki studiom na Politechnice Warszawskiej na Wydziale Fizyki zainteresowałem się implementacją ciągu liczb Fibonacciego do treningu kolarzy. To naprawdę fascynujące. Zacząłem wprowadzać to przed MP w cross country. Efekt był dobry, choć pewnie nie wyłącznie dzięki temu. Kontynuuję testy na żywych organizmach, ale uproszczenie treningu to dla mnie kluczowa sprawa. Wiem, że książki, szkolenia są „modne” i fajnie pokazać na portalu społecznościowym dyplomik z ukończenia jakiegoś kursu. Ale tam pokazują co już było, co już wszyscy wiedzą. Ja chcę wyjrzeć do przodu…



Mówisz, że masz w zasadzie maksymalną liczbę zawodników, których możesz obsłużyć. Jak wygląda środowisko trenerskie w kraju? Czy to jest zgrana społeczność i mógłbyś polecić kilku kolegów po fachu, czy raczej trudny rynek i ostra walka o klienta?

Ostatnie dwa lata to „wysyp” osób oferujących usługę prowadzenia treningu. Często są to amatorzy mający dość dobre – jak na krajowe warunki – wyniki i już proponują pisanie planu innym. Można i tak. Nie wiem, czy można nazwać to społecznością. Każdy raczej robi swoje, bo jest co. Obserwuję, co robią inni oczywiście, choć nielicznych znam osobiście. W tym roku już kilku osobom musiałem odmówić – nie jestem w stanie już chyba prowadzić początkującego amatora. Jakkolwiek to zabrzmi, zawodnicy przyzwyczaili mnie do pewnego poziomu (który będziemy nadal podnosili). Byli tacy, których skierowałem do Przemka Gierczaka – nie wiem, czy skorzystali :)

Poznałem Przemka osobiście, fajny gość, lubi to co robi i mocno angażuje się osobiście. Chyba nie ma ostrej walki o klienta, zresztą nie postrzegam tego w ten sposób. Robię swoje, pomagam zawodnikom – nie są oni dla mnie klientami. Nie mam dla nich pakietów. Proponuję im kompletną opiekę i nie ograniczam na przykład kontaktu do jednego na dwa tygodnie – dla mnie to bez sensu. Muszę wiedzieć co z zawodniczką lub zawodnikiem się dzieje na bieżąco. Tak więc jakkolwiek liczne jest grono „usługodawców”, stawiam na jakość i wiem, że wyniki moich podopiecznych pozwolą mi na utrzymanie na pewnym poziomie liczebności grupy.



Mówisz, że chyba nie jesteś w stanie poprowadzić już amatora od zera. W takim razie jaki jest najkrótszy cykl treningowy, przy którym podjąłbyś się prowadzenia i gdzie byłyby efekty? Ile orientacyjnie kosztuje taki cykl, a ile roczna obsługa? Czy lepiej wydać rocznie powiedzmy xxx na trenera, czy też za podobną kasę na 2-3 tygodnie wyskoczyć w marcu do Calpe?

Myślę, że takie minimum to okres 2 lat. Pierwszy rok to poznanie zawodnika, a od drugiego zaczyna się wprowadzanie całej nauki w życie. Dlatego też grupa nie może być zbyt liczna. Można by się było zgubić. Efekty oczywiście mogą być widoczne szybciej lub wolniej – każdy trochę inaczej reaguje na podane obciążenia – wszystko zależy od przeszłości, możliwości czasowych i logistycznych, zajęć dodatkowych i innych czynników stresogennych. Roczna obsługa w moim przypadku to na razie inwestycja w wysokości 3 600 złotych. To tyle co 10 dni zgrupowania premium w Calpe :)

Niech zawodnicy sami ocenią, co dla nich będzie korzystniejsze, bo moja opinia jest oczywista :)



Trening fizyczny to tylko element układanki. Czy pracujesz w zespole, czy też w miarę potrzeby kierujesz swoich podopiecznych do odpowiednich specjalistów? Mając na uwadze ostatnie zamieszanie w kadrze olimpijskiej – jak to jest z psychologią w sporcie – jak często Twoi zawodnicy korzystają ze wsparcia psychologa, na ile poukładana głowa jest istotnym ogniwem w drodze do sportowego sukcesu?

Mamy dość duży zespół. Mamy dietetyczkę, jeśli ktoś potrzebuje odpowiednio fachowego wsparcia, jeśli chodzi o żywienie. Współpracuję z VO2MAX w kwestii testów wydolnościowych, a ciężkie przypadki kieruję do sprawdzonego fizjoterapeuty w Łodzi. Mam także sprawdzonego masażystę. To wszystko jednak są dodatkowe koszty. Jeśli zawodnik nie może sobie pozwolić, radzimy sobie sami. Pomagam wtedy na ile umiem. Wiem, że zawodnicy doceniają wsparcie nawet, jeśli nie jestem specjalistą w danej dziedzinie, np. w sprawach sprzętu :) Jeszcze za czasów, kiedy wiosłowałem w kadrze, współpracowałem z psychologiem sportowym. Ale z pewnością teraz na tym polu jest jeszcze dużo do zrobienia i chętnie podejmę współpracę z kimś na stałe, do kogo mógłbym kierować zawodników, bo im wyższy poziom, tym ważniejsze są aspekty nietreningowe, jak właśnie psycholog, dietetyk.

Ale – jak to kiedy napisał ktoś dość mądry – kluczem do sukcesu jest opanowanie podstaw do perfekcji. Tematów leżących u podstaw treningu w dyscyplinie jaką się zajmujemy…

Na koniec – Twój największy trenerski sukces?

Swojego czasu pomagałem w przygotowaniach Adama Biewalda do Mistrzostw Europy XCM Masters, które wygrał. Często konsultował ze mną to, co robił, dlatego lubię myśleć, ze pomogłem mu w zdobyciu złotego medalu. Obecnie są to medale Mistrzostw Polski CX oraz XCO i XCM. Dobre wyniki osiągają również biegacze i biegaczki na czele z Agatą Matejczuk, która biega na dystansach ultra i jest wicemistrzynią Europy w rywalizacji drużynowej w biegu 24h. Ale chyba największym sukcesem jest stworzenie fajnej grupy, która chce trenować i wie, co trzeba zrobić, aby poprawiać swoje możliwości. Jestem pewny, że dobre wyniki na arenie międzynarodowej to tylko kwestia czasu.


Hej! Na #mtbxcpl piszę o kolarstwie także dzięki Tobie! Spodobał Ci się przeczytany tekst? Wspieraj mnie, żebym mógł dalej być blisko kolarstwa, robić relacje z zawodów, pisać i dzielić się pasją.


Wspieraj Autora na Patronite

Postaw mi kawę na buycoffee.to

REKLAMA

COMMENTS

DISQUS: 0